Wspomnienie bł. Radzyma Gaudentego, 14.10.2014 Gniezno

Homilia Prymasa Polski abp. Wojciecha Polaka wygłoszona podczas Mszy św. odpustowej ku czci bł. Radzyma Gaudentego, 14 października 2014, kościół pw. bł. Radzyma Gaudentego w Gnieźnie.


Umiłowani w Panu, Siostry i Bracia!

Doroczna uroczystość odpustowa w Waszej parafialnej wspólnocie dziś nabiera dodatkowego blasku. Oddając bowiem cześć Bogu za wstawiennictwem bł. Radzyma Gaudentego, naszego gnieźnieńskiego biskupa, Patrona Waszej parafii, pragniemy jednocześnie przyzywać wstawiennictwa św. Jana Pawła II, uroczyście wprowadzając w czasie sprawowanej Eucharystii, Jego relikwie do tej świątyni. Mamy więc przed naszymi oczyma bardzo konkretne przykłady świętości. Trzeba nam jednak pamiętać – jak wskazywał kiedyś papież Franciszek – że tak naprawdę świętość nie polega przede wszystkim na robieniu rzeczy nadzwyczajnych, ale na tym, by pozwolić działać Bogu. Błogosławionym czy świętym nie jest więc osoba zdolna do takich czy innych heroicznych czy bohaterskich czynów, ale ten, który we wszystkim potrafi zawierzyć Bogu, oddać Mu swe życie i pozwolić w swoim życiu właśnie Jemu się poprowadzić. Można by tę myśl wyrazić słowami znanej  piosenki: Ty tylko mnie poprowadź, Tobie powierzam mą drogę, Ty tylko mnie poprowadź, Panie mój.

Siostry i Bracia!

Spójrzmy zatem na drogę, którą Bóg prowadził bł. Radzyma Gaudentego i św. Jana Pawła II. Niewątpliwie dzielą ich tak różne przecież epoki i jakże odmienne czasy, w których żyli. Pierwszy związany jest z początkami wiary na naszej polskiej ziemi, drugi, zdecydowanie nam bliższy, bo dla wielu z nas wprost świadek naszych czasów. To, co jednak ich łączy, co pozwala, że możemy wspólnie ich dziś uczcić, to niewątpliwie gorliwość apostolska i ów misyjny zapał, z jakim głosili innym Chrystusa. Ożywiony taką właśnie postawą, towarzysz św. Wojciecha i Jego misyjnej wyprawy, bł. Radzym Gaudenty, szedł ramię w ramię ze św. Wojciechem niosąc innym Chrystusa. Mógłby więc za swoim przyrodnim bratem powtórzyć słowa, którymi On, św. Wojciech, głosił pogańskim Prusom Chrystusa. Mówił im wówczas – czytamy w Jego pierwszym żywocie – że przychodzi do nich w imię Tego, który jest jedynym Bogiem i poza którym innego boga nie ma, a czyni to właśnie po to, abyście wierząc w Jego imię mieli życie. Również św. Jan Paweł II, od początku swego pontyfikatu, głosił i wskazywał na Chrystusa, jako źródło życia. Wołał przecież – pamiętamy – otwórzcie, otwórzcie na oścież drzwi Chrystusowi. Przypominał, że człowiek nie zrozumie siebie bez Chrystusa, ani tego kim jest, ani jakie jest jego powołanie i ostateczne przeznaczenie. Tego wszystkiego nie zrozumie bez Chrystusa. Dlatego Jego to głosimy – przypominał i nam dziś w pierwszym czytaniu Apostoł Paweł – upominając każdego człowieka i ucząc każdego człowieka z całą mądrością, aby każdego człowieka okazać doskonałym w Chrystusie.

Umiłowani w Panu!

Wydaje się to jednak logicznym, żeby głosić Chrystusa innym, trzeba wpierw samemu uwierzyć Chrystusowi, przyjąć Go w swoim życiu, a może raczej przyjąć w Nim dar miłości Ojca. Na taką bowiem dynamikę zwraca nam dziś uwagę odczytana przed chwilą Ewangelia. Zanim bowiem sam Chrystus pośle swoich uczniów, zanim przypomni im, że na to ich wybrał i przeznaczył, aby szli i owoc przynosili i by owoc ich trwał, wezwie ich do trwania w Jego miłościtrwajcie w miłości mojej. Głosić Jezusa innym może tylko ten, kto jest z Nim zjednoczony w miłości. Może właśnie dlatego papież Franciszek, ukazując nam na nowo na czym tak naprawdę polega głoszenie Ewangelii w dzisiejszym świecie, tak jasno przypomina, że pierwszą motywacją do ewangelizacji jest właśnie miłość Jezusa, jaką przyjęliśmy, doświadczenie bycia zbawionym przez Niego, skłaniające nas, by Go jeszcze bardziej kochać. Lecz cóż to za miłość – ostrzega nas papież – która nie odczuwa potrzeby mówienia o ukochanej istocie, ukazywania jej, staranie się, by inni ją poznali? Jeśli więc nie odczuwamy głębokiego pragnienia, by ją przekazywać, musimy – doradza jeszcze – zatrzymać się na modlitwie, by nas ponownie zafascynowała. Czyż nasza słabość, nasza opieszałość, nasza oziębłość w głoszeniu Chrystusa nie wynika często właśnie stąd, że brakuj nam dziś takiej fascynacji miłością Boga, że uznaliśmy już to Boże wydarzenie w naszym życiu za coś tak powszedniego i zwykłego, że nie jesteśmy w stanie ani sami się nim zachwycić, ani też dzielić się z innymi jego pięknem i jego mocą. Wszystko przykrywa kurz naszej słabości i naszego zmęczenia, a my sami wciąż zdajemy się być niezdolni do tego, aby się z takiego letargu po prostu wybudzić. Trzeba więc chyba nam najpierw zobaczyć – jak wskazywał jeszcze papież Franciszek – że przecież mamy do dyspozycji skarb życia i miłości, który nie może wprowadzić w błąd, orędzie, które nie manipuluje i nie rozczarowuje. Chodzi bowiem o odpowiedź, która dotyka człowieka w jego głębi, która może go podtrzymać i podnieść. Jest to prawda, która nie wychodzi z mody – zapewnia papież Franciszek – ponieważ zdolna jest przeniknąć tam, gdzie nie może dotrzeć nic innego. Czyż bowiem nie jest prawdą, że ten nasz nieskończony smutek – jak mówi nam jeszcze raz papież – może być uleczony tylko przez nieskończoną miłość. Trzeba zatem zobaczyć, że właśnie w Ewangelii znajduje się odpowiedź na problemy współczesnego świata. I trzeba – powtórzę jeszcze raz za papieżem Franciszkiem – zatrzymać się na modlitwie, by nas ponownie zafascynowała. Ten chroniczny brak czasu na takie właśnie zatrzymanie, niestety, owocuje dziś jakąś powierzchownością i bylejakością naszego życia.

Moi Drodzy!

Mamy dziś okazję, aby spotkać się z tą nieskończoną miłością Boga. To właśnie ona objawiła się z całą swoją mocą w życiu ludzi błogosławionych i świętych. Objawiła się kiedyś w życiu gnieźnieńskiego arcybiskupa Radzyma Gaudentego i w życiu papieża świętego Jana Pawła II. Co więcej, wspominając na tę miłości Boga, właśnie On, św. Jan Paweł II, w swej pierwszej encyklice o Odkupicielu Człowieka napisał: człowiek nie może żyć bez miłości. Człowiek pozostaje dla siebie istotą niezrozumiałą, jego życie jest pozbawione sensu, jeśli nie objawi mu się Miłość, jeśli nie spotka się z Miłością, jeśli jej nie dotknie i nie uczyni w jakiś sposób swoją, jeśli nie znajdzie w niej żywego uczestnictwa. A może to zrobić tylko wtedy, gdy ze swoim niepokojem, niepewnością, a także słabością i grzesznością, ze swoim życiem i śmiercią, przybliży się do Chrystusa. Musi niejako w Niego wejść z sobą samym, musi sobie przyswoić, zasymilować całą rzeczywistość Wcielenia i Odkupienia, aby siebie odnaleźć. I dlatego błogosławieni i święci są właśnie po to, aby nam pomóc tak zbliżyć się do Chrystusa, Odkupiciela świata i człowieka. Oni nie są na pewno po to, aby zatrzymywać nas, naszą uwagę, na nich samych, na tym, kim byli i co wielkiego zdołali zrobić.  Nie są również po to tylko, aby jedynie zachęcać nas do naśladowania w naszym życiu przykładu ich życia. Są natomiast po to właśnie, przede wszystkim po to, aby nam wciąż przypominać, że tak właśnie, z całym naszym życiem, mamy zbliżać się do Chrystusa. Tylko On bowiem ma moc nas podnosić i przemieniać, uzdrawiać nas z naszych słabości i leczyć z ran grzechów, przebaczać nam i wciąż dźwigać nas ku sobie. On nam bowiem nie przestaje powtarzać: jesteście przyjaciółmi moimi. Trzeba nam uwierzyć w tę zaofiarowaną przyjaźń i podjąć drogę, którą nam ona wskazuje.

Siostry i Bracia!

Można bez trudu zauważyć, że Chrystusowe wskazanie zawarte w dzisiejszej Ewangelii i aż dwukrotnie w niej jasno powtórzone, dotyczy wzajemnej miłości. To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem (…) To wam przykazuję, abyście się wzajemnie miłowali. Miłość bliźniego jest ostatecznie konsekwencją miłości Boga. Nie polega jedynie na samym usłyszeniu czy okazyjnym przypomnieniu sobie tego Chrystusowego wezwania, ale na konkretnej realizacji i wprowadzeniu słów w czyn. Doskonale wiemy, jak często jest to trudne. Niekiedy wydaje się to nam już wprost niemożliwe. Uważamy, że wobec takich czy innych sytuacji, naprawdę przekracza to nasze ludzkie możliwości, naszą cierpliwość i dobrą wolę. Znanej nam dobrze poetyckiej zachęcie: spieszmy się kochać ludzi, próbując znaleźć dla siebie jakieś usprawiedliwienie przeciwstawiamy, że przecież tak trudno jest ludzi kochać. Nie, nie tych odległych, anonimowych czy dalekich bliźnich, ale tych nam najbliższych, właśnie tutaj, teraz, tych będących dosłownie na wyciągnięcie ręki. Trudno kochać, bo trudno wciąż przebaczać. Trudno kochać, bo trudno pozostawić swój egoizm. Trudno kochać, bo trudno wciąż oddawać swoje życie. Nikt jednak nie ma większej miłości od tej – przypominał nam w dzisiejszej Ewangelii sam Chrystus Pan –  gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich. Tak tylko można w pełni żyć. Taką drogę pokazał nam Jezus. Taką też drogą poszli błogosławieni i święci. To przecież droga błogosławionego Radzyma i świętego Jana Pawła II. To droga ludzi, o których można dziś jeszcze powiedzieć słowami zaczerpniętymi z beatyfikacyjnej homilii Benedykta XVI, że naznaczona była świadectwem wiary, miłości i odwagi apostolskiej, pełnym ludzkiej wrażliwości. Niech więc dziś, w tej naszej wspólnocie zgromadzonej przy relikwiach błogosławionego Radzyma i świętego Jan Pawła II, sam Bóg otwiera nasze serca na dar wiary, nadziei i miłości. Niech i nasze życie będzie pełne ludzkiej wrażliwości. Pamiętajmy – jak uczy nas papież Franciszek – jeśli uda mi się pomóc żyć jednej osobie, to już wystarczy, aby uzasadnić dar mojego życia. Nie tak się staje. Amen.

Udostępnij naShare on Facebook
Facebook
Tweet about this on Twitter
Twitter