Uroczystość Objawienia Pańskiego, 6.01.2017 Gniezno

Homilia Prymasa Polski abp. Wojciecha Polaka wygłoszona podczas Mszy św. sprawowanej w uroczystość Objawienia Pańskiego, 6 stycznia 2017, bazylika prymasowska w Gnieźnie.

Umiłowani w Panu, Siostry i Bracia!

Dziś uroczystość Objawienia Pańskiego. Istotę tego, co świętujemy najlepiej oddają nam słowa Apostoła Pawła, a mianowicie, że poganie już są współdziedzicami i współczłonkami [razem z Żydami] Ciała i współuczestnikami obietnicy w Chrystusie Jezusie przez Ewangelię. Bóg nie jest bowiem Bogiem jednego narodu. Nie jest jedynie dla nielicznych czy dla wybranych. Nie przyszedł tylko do Izraela. On jest naprawdę dla wszystkich. I jest blisko wszystkich. Nie chce bowiem – jak tłumaczył nam w swej jasnogórskiej homilii papież Franciszek – żeby się Go lękano jako możnego i dalekiego władcy, nie chce przebywać na tronie w niebie czy w podręcznikach historii, ale pragnie wchodzić w nasze codzienne wydarzenia, aby iść z nami. Wskazując nam w ten sposób na bliskość Boga, na Jego przyjście do każdego człowieka, do każdego pokolenia, języka, ludu czy narodu, sam papież – jak może jeszcze pamiętamy – wspomniał naszą własną historię, historię zakorzenioną w przyjętym 1050. lat temu Chrzcie, a po nim tysiąclecie obfitujące wiarą, w którym Bóg – jak obrazowo wówczas opisywał – podążał z naszym narodem, biorąc go dosłownie za rękę, jak ojciec dziecko, i towarzysząc mu w tak wielu sytuacjach. Owszem, swoje przyjście w Jezusie Chrystusie, swoje Wcielenie, swoje Boże Narodzenie, związał Pan Bóg z konkretnym miejscem i czasem. Ten sam Apostoł Paweł odczytał ten moment jako swoistą pełnię czasu, czyli moment zwrotny, jako zasadnicze wydarzenie, które miało miejsce w historii świata i człowieka. Wówczas Bóg zesłał nam Syna swego zrodzonego z Niewiasty. Narodził się w Betlejem judzkim – jak słyszymy jeszcze raz w dzisiejszej Ewangelii. Ten fakt i to wydarzenie nie zostało jednak zamknięte w perspektywie konkretnego miejsca i czasu. Bóg przecież przyszedł, aby wszystkich nas zbawić. W tym Dzieciątku – jak przypomniał nam kiedyś papież Franciszek – cała ludzkość zyskuje swoją jedność. Betlejem przyciąga więc wszystkich, z bliska i z daleka. Idą do niego czuwający na polach palestyńscy pasterze. Idą też mędrcy ze Wschodu. Jednych i drugich prowadzi tam Boże światło. Jednych i drugich przyciąga radosna nowina. Jednym i drugim towarzyszy w drodze nadzieja spotkania ze Zbawicielem. Może jest właśnie tak, jak wyjaśniał kiedyś papież Franciszek, że światłość, która otoczyła koczujących na polu pasterzy, że gwiazda, która pojawiła się na niebie i którą na Wschodzie ujrzeli mędrcy, rozpaliły w ich umysłach i w ich sercach światło, pobudzając do poszukiwania wielkiego Światła Chrystusa. Bo gdy ciemność okryła ziemię i gęsty mrok spowijał ludy i narody, ponad nimi – jak mówił Izajasz – zajaśniał Pan i Jego chwała pojawiła się nad nimi. Boże światło przebiło więc ciemność. On sam swoim światłem poprowadził ludzi na spotkanie ze sobą. Przywołał ich do siebie. Objawiał im swoje Boskie oblicze w twarzy maleńkiego Dziecka. I otworzył tę niesamowitą procesję – zapowiadaną w pierwszym czytaniu z Księgi Proroka Izajasza – która – jak mówi nam papież Franciszek – od owych czasów już się więcej nie zatrzymuje i która poprzez wszystkie wieki rozpoznaje orędzie gwiazdy i znajduje Dzieciątko, wskazujące nam czułość Boga. Zawsze są nowi ludzie, którzy zostają oświeceni światłem Jego gwiazdy i którzy znajdują drogę i do Niego docierają. Zawsze są nowi ludzie, którzy na tę drogę do Betlejem wchodzą. Zawsze są nowi ludzie, którzy są oświecani światłami rozjaśniającymi drogę i nią idą, aby znaleźć w Jezusie Chrystusie pełnię prawdy i miłości. Gdy bowiem prowadząca mędrców gwiazda zatrzymała się nad miejscem, gdzie było Dziecię, z tego miejsca świat oświeciło jakieś nowe światło. Wyszło z Betlejem światło, które nie będzie już nigdy zgaszone.

Umiłowani w Panu Siostry i Bracia!

Możemy chyba i o nas samych powiedzieć, że przeszło 1050 lat temu, tutaj na naszej polskiej ziemi, tutaj w Gnieźnie, zajaśniała nam gwiazda, która poprowadziła nas na spotkanie z Chrystusem. Nasi przodkowie stali się wówczas przez przyjęty chrzest święty – powtarzając jeszcze raz za świętym Pawłem – współdziedzicami i współczłonkami Ciała i współuczestnikami obietnicy w Chrystusie Jezusie. W spotkaniu z Bogiem i oni otrzymali nowy początek, nowe światło, nową moc, zrodzoną z wody i Ducha Świętego. I dla nas także rozpoczęty wówczas pochód, ów ciąg Bożej łaski i świateł Bożych – jak mówił nam Prymas Tysiąclecia – trwa do dziś. Przez nasz chrzest święty mamy w nim udział. Mamy udział w Bożym blasku, w Bożym świetle, które przemienia nasze życie, czyni je Chrystusowym i sprawia, że jaśnieje dla innych. Jeśli bowiem Bóg zapalił w nas światło wiary, jeśli ogarnęła nas Jego miłość i Jego łaska, jeśli uwierzyliśmy, że przyszedł, aby nas zbawić, mamy teraz głosić Go innym. Idźcie i głoście! Oto wezwanie, które rozbrzmiewać będzie w ciągu całego tego roku. Oto zadanie, które jest przed nami i domaga się odważnego podjęcia. Oto misja Kościoła, do którego przez chrzest należymy. To również nasza własna odpowiedzialność, by światło Chrystusa nie tylko zostało w nas samych podtrzymane, ale zajaśniało przed ludźmi i rodziło w nich błogosławiony owoc. Naturą Kościoła i jego powołaniem jest przecież misja. Nie ma innej drogi – przypomina nam papież Franciszek – To jest nasza posługa (…) zabieganie o to, by jaśniało światło Chrystusa. Dlatego – jak wskazywał kiedyś papież senior Benedykt XVI – w tym sensie Kościół pełni wobec ludzkości misję gwiazdy. A może raczej, zgodnie z pięknymi słowami świętego Ambrożego, jest dla ludzkości księżycem. Jaśniej bowiem nie swoim własnym światłem, ale światłem Chrystusa. I na ile trwa w Nim zakotwiczony, na ile pozwala Jemu się oświecać, na tyle potrafi oświecać życie osób i narodów. Ważne zatem, abyśmy jako Kościół żyli w świetle Chrystusa, aby przenikała nas Jego mądrość, moc Jego Ewangelii, abyśmy nawracali się ku temu, co jest Jego światłem i Jego siłą. To jest posługą Kościoła – tłumaczy po raz kolejny papież Franciszek – dzięki światłu, które on odbija: ukazywać pragnienie Boga, jakie każdy ma w sobie. Ale coś podobnego – dodaje jeszcze zaraz papież Benedykt XVI – można przecież powiedzieć o każdym chrześcijaninie, wezwanym, by słowem i świadectwem życia oświecać kroki braci. Każda i każdy z nas, na mocy chrztu świętego, jest do tego wezwany i powołany. Każdy jest do tego uzdolniony. Każdy bowiem z nas, wierzących, jest zawsze w drodze na swym osobistym szlaku wiary i zarazem poprzez to małe światło, które nosi w sobie, może i musi pomagać temu, kto znajduje się u jego boku i być może ma trudności w znalezieniu drogi, prowadzącej do Chrystusa. Przez nas więc ma szansę na spotkanie. Światło, które jest w nas nie może być ukryte pod korcem. Światło stawia się na świeczniku. Musi być widoczne. Dlatego sam Chrystus przypomina swoim uczniom: niech wasze światło świeci przed ludźmi. Niech prowadzi do Chrystusa. Niech przypomina nam i nas niepokoi, że wciąż tak wielu ludzi, nawet jeśli tego nie potrafią wprost wypowiedzieć ani okazać, oczekuje od nas misyjnego zaangażowania, ponieważ tak bardzo potrzebują Chrystusa, potrzebują poznać oblicze Ojca.

Drodzy Siostry i Bracia!

Odnajdując gwiazdę i idąc za jej światłem, mędrcy, o których mówi nam Ewangelia Mateusza, musieli pokonać długą drogę. Nie była on dla nich ani oczywista, ani też łatwa. Była w pewnym sensie wyprawą w nieznane. Domagała się ogromnego zaufania i wytrwałości, otwartości i umiejętności odczytywania znaków, jakie daje Bóg. Wymagała też zaangażowania, aby te znaki prawidłowo odczytać i dzięki temu zrozumieć Jego wolę. Nie była to droga usłana różami. Co chwila pojawiały się na niej przeszkody, które trzeba było pokonać. Była bardzo ludzką drogą. Co pomogło zatem mędrcom w dotarciu na spotkanie z Jezusem? Co zaś zatrzymało tych, którzy tak przecież bliscy tego wydarzenia, nie potrafili go jednak rozeznać i przyjąć? Tym pierwszym pomogła wiara, że pośród codziennych spraw i dróg, pośród trosk i poszukiwań, najważniejsza droga musi prowadzić do spotkania z Bogiem. Od tego spotkania wszystko się zaczyna. To spotkanie ma moc przemieniać ludzkie serca i – jak mędrców – prowadzić dalej nową drogą. W swym poszukiwaniu mędrcy – jak słyszeliśmy – spotkali także tych, którzy, choć znali Pisma i znali drogę, nie poszli na spotkanie z Panem. Mówi nam dziś Ewangelia, że gdy o tej propozycji usłyszeli, najpierw bardzo się przelękli. Być może sami jakoś podejrzewali, że ten nowo narodzony Król żydowski, będzie dla nich zagrożeniem i zabierze im to, co jest ich własnym szczęściem. Nie pojęli – jak to opisał kiedyś młodym papież Benedykt XVI – że, gdy Chrystus przychodzi nie zabiera niczego z tych rzeczy, dzięki którym życie jest wolne, piękne i wielkie (…) On niczego nie zabiera, a daje wszystko. By to zrozumieć trzeba jednak otwartości ducha. Trzeba zrezygnować z jakiejś pewności siebie, z jakiejś bezkrytyczności wobec siebie samego, egoizmu i zazdrości, z którą podchodzi się do innych. Potrzebna jest też wewnętrzna prawość, uczciwość i szczerość. Taka nie wyklucza nikogo i nie wyłącza. Nie marginalizuje i nie pomija obojętnie. Nie zadowala się jedynie własnym spokojem i szczęściem. Zdolna jest więc zaryzykować, przyjąć wyzwanie i się z nim zmierzyć. To droga odważnego serca, które tęskni za spotkaniem z Panem. To droga tych, którzy nie potrzebują wiele czasu i wielu pouczeń, aby Jezusa głosić innym. To droga tych, którzy w obliczach sióstr i braci, w nich samych, spotykają Jezusa i potrafią dostrzec, że w obliczu Jezusa nie ma już żadnego podziału ze względu na rasę, język czy kulturę. Wszyscy jesteśmy wezwani na tę drogę. Wszyscy do Niego nią idziemy. Wszystkim świeci światło wiodącej nas do Niego gwiazdy. Niech zatem dzisiejsza uroczystość przygotuje nas do tej drogi i zachęci do pójścia nią w prawdzie i miłości. Amen.

Udostępnij naShare on Facebook
Facebook
Tweet about this on Twitter
Twitter