Sesja Sekcji Stałej Formacji Kapłańskiej, 20.09.2017, Jasna Góra
Homilia Prymasa Polski abp. Wojciecha Polaka wygłoszona podczas Mszy św. inaugurującej doroczne spotkanie Sekcji Stałej Formacji Kapłańskiej, 20 września 2017, Jasna Góra.
Drodzy Współbracia w Kapłaństwie,
Umiłowani Siostry i Bracia w Panu!
Dzisiejszy fragment Ewangelii według świętego Łukasza ukazuje przekorę, z jaką współcześni Jezusowi – a więc ludzie tego pokolenia – jak nazywa ich sam Ewangelista Łukasz – podchodzili do Jana Chrzciciela i do Jezusa, a także do tego, co głosili i jak sami postępowali. I choć to prawda, że w swej zasadniczej części dzisiejszy fragment Ewangelii odnosi się do reakcji ludu i władców ludu na posłannictwo Jana, to jednak z równą mocą ukazuje przyczyny dla których faryzeusze i uczeni w Prawie nie przyjęli Jezusa. Widzimy, że już wobec Jana Chrzciciela okazywali rezerwę i jakąś programową wręcz nieufność. Zrażał ich bowiem nie tylko sam styl Jego postępowania, tak, że zdolni byli podejrzewać Go nawet o jakieś diabelskie opętanie. Odrzucali wołanie o nawrócenie i przemianę, z jakim wobec wszystkich występował, ale również samo wyobrażenia co do zapowiadanego Mesjasza, jakie im przedstawiał. Odrzucali więc chrzest Jana, bo nie widzieli u siebie samych żadnej potrzeby nawrócenia. Uważali się za tych lepszych, za sprawiedliwych, za doskonałych, do których na pewno nie może i nie powinien On kierować się ze swoim wezwaniem do nawrócenia i pokuty. Nie ma prawa tego właśnie od nich żądać. W swoim mniemaniu to nie oni byli adresatami Jego wezwania. Mieli więc Jana za neurotyka, ponieważ pomimo ich własnych racji nalegał, aby zmienili swój dotychczasowy sposób życia. Wobec Jezusa zaś nie potrafili zrozumieć i odczytać samego sensu tego, co mówił i jak postępował. Spoglądali na Niego z wyższością i pogardą, oskarżając nawet, że to przecież żarłok i pijak, przyjaciel celników i grzeszników. Oni uważali się za samowystarczalnych Nie potrzebowali kogoś, kto by swym sposobem życia wprawiał ich w zadziwienie i burzył zastany porządek. Nie potrzebowali tego, który – jak powiedział o Jezusie w jednej ze swych katechez papież Franciszek – przez całą Ewangelię, we wszystkich spotkaniach, które mu się przydarzają podczas drogi, jawi się jako podpalacz serc. Nie tak wyobrażali sobie Mesjasza. Nie oczekiwali przecież od Niego zakwestionowania dotychczasowego porządku, a jedynie potwierdzenia tego wszystkiego, co im samym wydawało się przecież za słuszne. Nie byli otwarci na żadne zmiany. Dlaczego zmieniać sposób życia? Po co się nawracać? Dobrze jest tak, jak było dotychczas.
Drodzy Moi!
Owocem i swoistym skutkiem takiego stanu ludzkiego ducha jest – jak widzimy – pokusa nieustannego narzekania. Jezus wyjaśnia i ukazuje ją na przykładzie rozkapryszonych i w każdej z opisanych sytuacji wiecznie niezadowolonych dzieci. W swej homilii wygłoszonej na spotkaniu z duchownymi w czasie pielgrzymki do Egiptu papież Franciszek rozwija i uzupełnia jeszcze ten ewangeliczny opis. Mówi, że człowiekowi, który wiecznie narzeka łatwo przychodzi zawsze obwiniać innych: z powodu niedostatków przełożonych, z powodu warunków kościelnych lub społecznych, takich czy innych – w naszym mniemaniu – zawsze niewystarczających możliwości. Rodzi się wówczas skądinąd słuszne podejrzenie, że człowiek, który stale narzeka, to w istocie ktoś, kto nie chce pracować, nie chce szukać rozwiązania problemów. Rodzi się słuszne przeświadczenie, że ten, kto jedynie poprzestaje na narzekaniu, nie tylko nie podejmuje nawet próby rozwiązania pojawiających się trudności czy wątpliwości, ale niebezpiecznie grzęźnie w swym chorobliwym stanie. Taka sytuacja powoli zdaje się go wciągać i pochłaniać. Nie ma więc siły, by pojawiające się przeszkody przekształcać w szanse. Każdą trudność raczej przekształca w wymówkę i usprawiedliwienie samego siebie. Traci więc dynamizm życia i zatrzymuje się często na tym, co powierzchowne, co zastane, co nie dopuszcza nawet myśli o jakiejkolwiek zmianie czy korekcie. W naszych kręgach, w kręgach duchownych, często towarzyszy takiej postawie wmawianie sobie, że trzeba być po prostu normalnym. Ale i to właśnie – jak mówił kiedyś do młodych księży papież Franciszek – może oznaczać naprawdę niebezpieczną pułapkę. Sam papież nazywa ją dość przewrotnie pokusą normalności pasterza, który chce tylko normalnie – jak mówi – żyć. Wtedy jednak taki kapłan – wyjaśnia dalej – zaczyna zadowalać się okazywanym mu poważaniem, swą posługę ocenia na podstawie własnych osiągnięć. I zaczyna szukać tego, co się mu podoba, stając się letnim i pozbawionym prawdziwiej troski o innych. A przecież – idzie jeszcze dalej papież Franciszek – normalnością dla nas jest właśnie świętość duszpasterska, dar z życia. Jeśli bowiem ksiądz decyduje się na bycie jedynie osobą normalną, będzie kapłanem przeciętnym albo jeszcze gorzej. W dynamikę swej kapłańskiej tożsamości ma bowiem wpisany rozwój, dążenie do świętości, do pełni realizacji swego powołania, do przekraczania swych słabości i ograniczeń, do przekraczania samego siebie, a ostatecznie do nawrócenia, do wewnętrznej przemiany, do dojrzewania. Jeśli więc wyklucza ze swego życia prawo wzrostu, nie tylko zatrzymuje się w duchowym rozwoju, ale niebezpieczne traci to, co zyskał, cofa się i – mówiąc za papieżem – jest przeciętnym albo jeszcze gorzej.
Drodzy Współbracia w Chrystusowym Kapłaństwie, a zwłaszcza Wy, Drodzy Bracia, rozpoczynający tą Eucharystią kolejną sesję zwyczajną Sekcji Stałej Formacji Kapłańskiej!
Spróbujmy i my tę Ewangelię odczytać dla siebie. Stajemy wobec trudu konkretnego przekładnia wskazań Ratio fundamentalis na nasze programy formacyjne. U podstaw – tak, jak w przypadku wezwania, z którym stawał wobec sobie współczesnych Jan Chrzciciel, i także jak w przypadku Chrystusowego wezwania, z którym nieustannie zwraca się do nas – leży wezwanie do nawrócenia, do zmiany naszego myślenia, do odważnego przejrzenia tego, co dotychczas czyniliśmy, a co zdawało się nam samym tak normalne, zadowalające i wystarczające. Wobec tego wezwanie stajemy wszyscy. Możemy, owszem, zająć postawę rozkapryszonych dzieci. Możemy też podejść ze wspomnianym narzekaniem. Możemy tym, co jest proponowane, nie do końca się przejąć. Możemy jednak, jak dobrze wyczuwają wspomniani w Ewangelii uczeni w Prawie i faryzeusze, dostrzec jednak, że Ten, który przychodzi okazuje się rzeczywiście przyjacielem celników i grzeszników. W takim spojrzeniu, także na siebie, doświadczyć nieustannie Jego miłosierdzia. Nie jest bowiem ono dla tych, którzy stają z nieufnością, wątpliwościami czy przekorą, która przeszkadza w otwarciu się na nie. Otrzymują je ludzie ufni i otwarci, poszukujący wybawienia i mocy, którą Jezus jedynie może nam dać. Niech nasz trud spotkania i słowa dzisiejszej Ewangelii zachęcą nas do otwarcia naszych serc, do podjęcia z ufnością tego wezwania, z którym Jezus staje wobec nas samych. Obyśmy doświadczyli Jego wyzwalającej mocy. Obyśmy też podjęli z radością trud wychodzenia do naszych braci, niosąc im światło Chrystusa i formując ich według Jego serca. A wszystko to po to, jak mówił młodym kapłanom papież Franciszek, aby kapłani dzisiaj i w przyszłości byli ludźmi duchowymi i pasterzami miłosiernymi, wewnętrznie spójnymi przez miłość Pana i zdolnymi do szerzenia radości Ewangelii w prostocie życia. Amen.