Poświęcenie Domu u św. Brata Alberta, 30.06.2021 Inowrocław
Homilia Prymasa Polski abp. Wojciecha Polaka wygłoszona podczas Mszy św. sprawowanej z okazji poświęcenia jadłodajni dla osób bezdomnych, 30 czerwca 2021, kaplica w schronisku dla osób bezdomnym im. św. Brata Alberta, Inowrocław.
Umiłowani w Panu Siostry i Bracia!
Ewangelia przywołała nam dziś dość niecodzienne zdarzenie. Gdy Jezus wybierał się w drogę, przybiegł pewien człowiek i upadłszy przed Nim na kolana, pytał Go: Nauczycielu dobry, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne? Papież Franciszek zauważył kiedyś, że tekst markowej Ewangelii nie podaje nam imienia tego człowieka, jakby sugerował – mówi papież – że może przedstawiać każdego z nas. Każdy z nas bowiem ma okazję, także tutaj, w tym miejscu, jakim jest kaplica w schronisku, w waszym domu, aby przyjść do Jezusa, upaść przed Nim na kolana, i postawić Mu pytanie, oczekując od Niego odpowiedzi, która mogłaby nas w życiu poprowadzić. Potrzebujemy odpowiedzi Jezusa. Potrzebujemy jej nie tylko dlatego, że sami, tak często, gubimy się w tym świecie, szukając niejako po omacku. Potrzebujemy jej również dlatego, że to On – jak nam dziś przypomniał święty Paweł – stał się dla nas mądrością od Boga i sprawiedliwością, i uświęceniem, i odkupieniem, że z Nim i w Nim jest nasze życie, nasza teraźniejszość i przyszłość, wszystko, kim jesteśmy i dokąd idziemy. Przyjdź: nie stój więc w miejscu – woła i do nas papież Franciszek – bo aby być z Jezusem, nie wystarczy nie czynić nic złego (…) Nie idź za Jezusem tylko wtedy, gdy to tobie odpowiada, ale szukaj Go każdego dnia (…) spotkaj w Nim Boga, który zawsze ciebie kocha, sens twojego życia, siłę, aby dać siebie.
Moi Drodzy!
W bliskości liturgicznego wspomnienia świętego Brata Alberta, które obchodziliśmy dokładnie 17 czerwca, dziś tutaj, w kaplicy schroniska dla bezdomnych, pod wezwaniem świętego Brata Alberta, chcemy jeszcze raz dziękować Panu Bogu za naszego niebieskiego Patrona, ale także jeszcze raz zobaczyć w Nim tego człowieka, o którym możemy powiedzieć usłyszanymi przed chwilą słowami papieża Franciszka, że był właśnie tym, który doświadczył miłości Jezusa, w Nim odnalazł sens swojego życia i rzeczywiście, jak Pan Jezus, do końca dał siebie drugim. Słyszeliśmy przed chwilą w Ewangelii, że pewien człowiek, przybiegł do Jezusa i upadł przed Nim na kolana. W swoim kazaniu wygłoszonym z okazji 50-lecia śmierci świętego Brata Alberta, arcybiskup Karol Wojtyła, późniejszy papież, a dziś święty Jan Paweł II, odczytując drogę życia Brata Alberta Chmielowskiego, powiedział, że Pan Bóg w przedziwny sposób działa w dziejach tego człowieka. Oto rzucając go właśnie przed sobą na kolana – mówił wówczas arcybiskup krakowski – każe mu równocześnie uklęknąć przed jego braćmi, bliźnimi. I tak też stało się w życiu Brata Alberta: rzucony na kolana przed majestatem Boga, upadł na kolana przed majestatem człowieka, i to tego najbiedniejszego, najbardziej upośledzonego, przed majestatem ostatniego nędzarza (…) Bóg rzucił go na kolana przed człowiekiem najbardziej wydziedziczonym, aby dawał siebie. Historia mówi nam, że Kraków za czasów świętego Brata Alberta był miastem bardzo wielu kontrastów. Miastem bogactwa i nędzy. Królewskie miasto było ośrodkiem polskiej nauki i sztuki, było – jak ktoś napisał o tamtych czasach – polskim Rzymem. Ale był Kraków jeszcze czymś innym – jak zauważył Konstanty Michalski – był miastem, gdzie sąsiadowała nędza z przepychem, mieszkał grzech obok heroicznej cnoty, ocierał się brud o genialnych mistrzów. Szczególnie trudna była sytuacja ludzi bezdomnych. Wrażliwy właśnie na ich los, Adam Chmielowski, umieszczał ich w jednym swoim pokoju, który był zarazem pracownią malarską. Wszyscy pewnie wiemy, że szczególny wstrząs zrobiła na tym człowieku wizyta w tzw. ogrzewalni magistrackiej przy ul. Skawińskiej. Ktoś zauważył, że godzina spędzona w tym miejscu, wśród scen dantejskich, wydawała mu się prawdziwą męczarnią. Mimo wstrętu prawie nieznośnego, w wielkiej jego duszy zrodziło się postanowienie wypowiedziane wtedy do towarzyszy: Trzeba z nimi zamieszkać. Nie mogę ich tak zostawić. I wówczas – jak sam pisał do rodziny – umarł Adam Chmielowski, a narodził się Brat Albert. Wspominam dziś tutaj, w schronisku, to przełomowe wydarzenie w życiu naszego świętego nie tylko dlatego, żeby sobie i wam wszystkim jeszcze raz przypomnieć, jak to wszystko się w jego życiu zaczęło, ale także i po to, abyśmy wspominając kolejny raz historię życia Świętego Brata Alberta, potrafili dziękować Bogu za drogę wskazaną przez Niego. Papież Franciszek wskazując kiedyś na jego postawę zauważył coś naprawdę istotnego, a mianowicie mówił, że on był nie tylko opiekunem ubogich, o których niewątpliwie się troszczył i o nich tak bardzo zabiegał, ale – mówił jeszcze papież Franciszek – pomagał on bezdomnym i zmarginalizowanym powracać do godnego życia w społeczeństwie. Nie był to nigdy i nie jest to, jak wiemy, z różnych względów, powrót łatwy. Wydaje się, na co szczególnie zwracał uwagę święty Jan Paweł II, że najważniejsze w tym względzie nie są same środki czy miejsca, choć i one są przecież ważne i istotne, choćby otwarta dzisiejszego popołudnia tutaj, w Inowrocławiu, jadłodajnia dla ubogich i bezdomnych. Najważniejsi są jednak ludzie, ci wszyscy, którzy staną obok, którzy będą towarzyszyć, którzy przyjdą z pomocą, którzy poprowadzą, którzy – jak wskazywał kiedyś Jan Paweł II – będą gotowi, by świadczyć sobą, świadczyć gołymi rękami, ale pełnym sercem; bo taki dar więcej znaczy aniżeli pełne ręce i bogate środki.
Umiłowani!
Dzisiejsza Ewangelia jest jednak dla nas wszystkich również ostrzeżeniem. Człowiek, który przybiegł do Jezusa i upadł przed Nim na kolana, gdy usłyszał wezwanie, by zaryzykował swoje życie we wszystkim i do końca – idź, sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim (…) potem przyjdź i chodź za Mną – spochmurniał na te słowa i odszedł zasmucony. Czy przeraziła go dosłowność słów, które usłyszał? Czy rzeczywiście nie był gotów zrezygnować z tego, co miał, dla Jezusa? Czy jednak Pan Jezus wymaga tak dosłownie porzucenia wszystkiego, aby pójść za Nim i Mu służyć? Czy to, co posiadamy się nie liczy? Czy dzisiejsza Ewangelia nie pokazuje raczej tego, że można się w życiu – mając nawet po ludzku tak niewiele – tak przywiązać się do tego, co się posiada, kim się jest, co się ma, czy nawet, co się sądzi o innych, że nie tylko trudno się tego wyrzec, ale nawet wprowadzić jakąś minimalną korektę? Nie samo bogactwo jest złe, ale bałwochwalcze służenie temu, co się posiada, a więc – mówiąc słowami Ewangelii – mieć wiele i chcieć wciąż jeszcze więcej. I nie same ważne role w życiu czy posiadana władza są złe, ale zapomnienie o tym, że mamy je tylko po to, by służyć drugim, a nie nad nimi panować czy wykorzystywać ich dla siebie. I nie same słowa, które wypowiadamy są przecież same w sobie złe, ale – jak wskazywał jeszcze papież Franciszek – egocentryczne samozadowolenie, poszukiwanie radości w jakiejś przelotnej przyjemności czy zamykanie się w jałowej gadaninie, gdzie odrobina narcyzmu pokrywa smutek pozostawania niespełnionym. Tak było, niestety, z tym człowiekiem, który – jak mówi Ewangelia – odszedł zasmucony. I tak jest też z każdym, kto choć słyszy odpowiedź Jezusa i nawet coś z niej jakoś zrozumie i przyjmie, a przynajmniej wydaje mu się, że przyjmuje, nie potrafi oddać Mu swego serca. Smutek – mówi papież Franciszek – jest dowodem niespełnionej miłości. To znak letniego serca. Święty Brat Albert był człowiekiem spełnionej miłości. Nie trawił go lęk ani smutek. Sam się przed nimi bronił. W jednym ze swych listów pisał, że zbytnia troskliwość i kłopotliwe myśli po prostu szkodzą interesom, a do smutku i melancholii usposabiają, które rzeczy są trucizną życia. Ważny był dla niego drugi człowiek. Mówił więc, że człowiekowi, jeśli jest już poratowany w ostatecznej potrzebie, należy się bezpośrednio po tym otworzyć niejako furtkę, do wyjścia z nędzy, inaczej bowiem nie warto go było ratować. On otwierał więc ludziom bezdomnym furtkę. Otwierał do Boga i otwierał do życia. Doświadczał ludzkiej wolności. Byli więc wśród jego bezdomnych tacy, którzy przez tę otwartą furtkę powracali do życia, ale byli też i tacy, którzy nawet nie chcieli jej zauważyć. Nie zniechęcał się jednak i wciąż powracał do tej myśli, by nie tylko zaradzać w biedzie, ale wyprowadzać z niej i przywracać pełną ludzką godność.
Moi Drodzy!
Cieszę się i bardzo dziękuję wam za to, że tam, w dawnym domu parafialnym, powstała w Inowrocławiu jadłodajnia dla ubogich i bezdomnych. Dziękuję wszystkim, którzy się do tego przyczynili i którzy podejmą to dzieło pomocy ubogim i bezdomnym. Może dziś i wam towarzyszy wyznanie Piotra, którym kończy się odczytany fragment Ewangelii: oto my, opuściliśmy wszystko i poszliśmy za Tobą. Zostawiliśmy własne sprawy i zaangażowaliśmy się dla innych, by ich wspomóc. Poszliśmy więc za Tobą, bo przecież sam powiedziałeś: cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili. A wtedy sam Jezus pragnie i was, Drodzy Siostry i Bracia, jeszcze raz zapewnić: nikt nie opuszcza domu, braci, sióstr, matki, ojca, dzieci i pól z powodu Mnie i Ewangelii, żeby nie otrzymał stokroć więcej teraz, w tym czasie, domów, braci, sióstr, matek, dzieci i pól, wśród prześladowań, a życia wiecznego w przyszłym czasie. Życie i działalność świętego Brata Alberta już stały się potwierdzeniem tych słów. On przecież dosłownie pojmował wezwanie Chrystusa, by być miłosiernym wobec drugiego człowieka, dzielenie zaś losu z pozbawionymi dachu nad głową i nędzarzami, uznawał za prawdziwą pomoc. Oto są moje siostry i moi bracia! Oto są więc ci, z którymi idę, by odziedziczyć życie wieczne. Święty Bracie Albercie, módl się za nami. Amen.