Noworoczne spotkanie środowiska akademickiego, 3.01.2018, Gniezno

Homilia Prymasa Polski abp. Wojciecha Polaka wygłoszona podczas Mszy św. sprawowanej z okazji noworocznego spotkania środowiska akademickiego Gniezna, 3 stycznia 2018, PWSD Gniezno. 

Drodzy Przedstawiciele Środowiska Akademickiego,
Siostry i Bracia w Chrystusie,

Nasze spotkanie noworoczne przeżywamy w czasie rozpiętym między Bożym Narodzeniem a uroczystością Objawienia Pańskiego, które, jak wszyscy wiemy, bardzo potocznie nosi nazwę Trzech Króli. W naszych sercach jest więc dziś radość, której źródłem jest Boże Narodzenie. Moglibyśmy bowiem i my wszyscy za świętym Janem powtórzyć: popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec. Spójrzcie, jak kocha nas Bóg. Z miłości posyła nam na świat swego Syna. Dosłownie dzieli się Nim z nami, z ludźmi.  Ukazuje więc do czego zdolna jest Jego miłość. Mogliśmy przecież w tych świątecznych dniach, i wciąż nadal możemy – posłużę się tutaj obrazem papieża Franciszka – zasmakować w Jezusie prawdziwego ducha Bożego Narodzenia: piękno bycia kochanym przez Boga. A to piękno – jak wyjaśniał nam dziś w pierwszym czytaniu święty Jan – polega właśnie na tym, że w Nowonarodzonym sam Bóg przyjmuje nas z powrotem za swoje dzieci. Pisał więc święty Jan, że zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi, i rzeczywiście nimi jesteśmy. Bóg w Jezusie Chrystusie przyszedł na świat nie po to przecież, aby nam tylko o swej miłości do nas opowiedzieć. Nie przyszedł, by nam ukazać, jak bardzo nas kocha. Nie jest dla nas jedynie jakąś wielką narracją o miłości. W Nim nie przyjmujemy wzniosłych deklaracji, że nas kocha. On dosłownie z miłości do nas staje się człowiekiem, abyśmy teraz, w Nim i przez Niego, zostali na powrót przyjęci za Bożych synów, abyśmy mogli mówić o sobie, że jesteśmy dziećmi Bożymi, abyśmy konkretnie mogli doświadczyć prawdziwego życia w wolności dzieci Bożych: nie jesteś przecież już niewolnikiem, ale synem. Papież Franciszek zastanawiając się nad znaczeniem Bożego Narodzenia dla nas wyjaśniał, że łaska Boża ukazała się w Jezusie, obliczu Boga, którego Maryja Dziewica urodziła tak jak każde dziecko na tym świecie, ale które nie przyszło „z ziemi”, ale przyszło „z Nieba” od Boga. I w ten właśnie sposób, wraz z Wcieleniem Syna Bożego, Bóg otworzył nam drogę nowego życia, opartego nie na egoizmie, ale na miłości. Narodziny Jezusa to przecież największy gest miłości naszego Ojca niebieskiego, tej miłości, która zbawia, która przemienia, miłości, która w swoim nieskończonym miłosierdziu przygarnia nas pogan, grzeszników i cudzoziemców, która przekształca lęk i strach w miłość, i daje siłę na rzecz nowej wyobraźni miłości.  Przyjmując w Jezusie Chrystusie tę właśnie Bożą miłość, spotykając się z nią, i – jak to trafnie wskazywał kiedyś w swej pierwszej encyklice święty Jan Paweł II – niejako wprost jej dotykając i czyniąc – jak wówczas jeszcze pisał papież – w jakiś sposób swoją, człowiek znajduje w niej żywe i pełne uczestnictwo. Kocha więc sam tak, jak został ukochany. Kocha i żyje miłością wolną od zła, od grzechu i śmierci. Kocha i uświęca się, podobnie jak On jest święty. A sam święty Jan – odwołajmy się dalej jeszcze do dzisiejszego pierwszego czytania – powie, że w ten sposób ukazuje się, że naprawdę jesteśmy do Boga podobni, że jesteśmy do Niego podobni, że trwamy w Nim, że żyjemy wolni od zła, grzechu i śmierci, że jesteśmy Jego dziećmi, że w Nim pokładamy naszą nadzieję, że uświęcamy się, bo On jest święty.

Drodzy Siostry i Bracia!

Zastanawiając się więc dziś nad znaczeniem Bożego Narodzenia dla nas, właśnie dla nas, którzy tutaj, u progu nowego roku, jako wspólnota akademicka naszego miasta się spotykamy, chciałbym, może nawet nieco prowokując, nawiązać do pewnej – ufam, że ciekawej i inspirującej nas – myśli papieża Benedykta XVI z jednego z jego świątecznych spotkań ze środowiskami akademickimi Rzymu. Próbując odpowiedzieć sobie na pytanie, jaka mądrość rodzi się w Betlejem, papież Benedykt sam dość ciekawie powiedział, że szukając odpowiedzi na to pytanie, nie może nie dodać pewnej refleksji, być może nieco niewygodnej, lecz właśnie pomocnej nam ­– jak wówczas mówił – którzy tu jesteśmy i w większości należymy do środowiska akademickiego. A tę swoją refleksję rozpoczął od następującego pytania: kto był – w noc Bożego Narodzenia – w betlejemskiej grocie? Kto przyjął Mądrość, kiedy się narodziła? Kto udał się pospiesznie, by ją zobaczyć, kto ją rozpoznał i oddał jej cześć? Nie doktorzy prawa, uczeni w piśmie i mędrcy. Byli tam Maryja i Józef, a także pasterze. A co to oznacza? Jezus pewnego dnia powie: tak, Ojcze, gdyż takie było Twoje upodobanie – objawiłeś swoją tajemnicę prostaczkom. Czy zatem warto studiować – zapytał jeszcze dość prowokująco – Czy nie jest to wręcz szkodliwe, utrudniające poznanie prawdy? Historia dwóch tysięcy lat chrześcijaństwa wyklucza tę ostatnią hipotezę – mówił papież – i sugeruje nam następującą odpowiedź: tak, chodzi o studiowanie, o pogłębianie wiedzy, jednak przy zachowaniu ducha „prostaczków”, ducha pokory i prostoty, jakim był duch Maryi, Stolicy Mądrości. Ileż razy – powiedział jeszcze akademikom Ojciec Święty – baliśmy się zbliżyć do betlejemskiej groty, obawiając się, że może to być przeszkodą dla naszego krytycyzmu i dla naszej „nowoczesności”. Tymczasem w tej grocie każdy z nas może odkryć prawdę o Bogu i prawdę o człowieku, o sobie samym. W tym Dzieciątku, zrodzonym z Dziewicy, te prawdy się spotkały: gorące pragnienie człowieka życia wiecznego rozczuliło serce Boga, który nie wstydził się przyjąć ludzką kondycję. Nie chcę nikomu z nas imputować podobnych uczuć. Pragnę tylko jeszcze raz za Benedyktem XVI wszystkim nam powtórzyć, jak ważne jest i piękne studiowanie, pogłębianie wiedzy przy zachowaniu ducha pokory i prostoty. Te bowiem święta, nawet jeśli niekiedy w swej zewnętrznej otoczce tak bardzo nasycone, a nawet już przesycone, blichtrem czy próżnością, wciąż pozostają przecież szansą i okazją na autentyczne spotkanie, na przeżycie i przez nas naszego spotkania z Bogiem, na nasze otwarcie drzwi Jezusowi, do naszych umysłów i serc, do naszego życia. W świętą noc Bożego Narodzenia papież Franciszek zapewniał nas jeszcze raz, że Bóg w tym Dzieciątku z Betlejem wychodzi nam na spotkanie, aby nas uczynić czynnymi twórcami otaczającego nas życia. Nie przychodzi, aby nas wyręczyć. Nie przychodzi, aby nas ubezwłasnowolnić. Nie przychodzi po to, aby nas w tym życiu zstąpić. Nie przychodzi, aby nas odsunąć na jego margines, gdy nie potrafimy sobie poradzić. Powie papież Franciszek, że przychodzi i wciąż nas wszystkich bez wyjątku zaprasza, by wziąć odpowiedzialność za nadzieję, by obudzić naszą wrażliwość, by uczynić dla innych uczestnikami swej miłości, czułości i gościnności.

Umiłowani w Panu Siostry i Bracia!

Wiemy jednak, że to zaproszenie związane jest z przyjściem Jezusa. Taki jest przecież sens tych świątecznych dni. Dzisiejsza Ewangelia wprowadza nas w tajemnicę Jezusa. Bez Niego – jak apelował właśnie w czasie tych świąt papież Franciszek – nie ma Bożego Narodzenia, to inne święta, ale z pewnością nie Boże Narodzenie. Wypowiadając swój gorący apel, by nie eliminować ze świąt wszelkich odniesień do narodzin Jezusa, papież Franciszek ukazywał, że jeśli Go usuniemy – to światło gaśnie, a wszystko staje się sztuczne, pozorne. Wydaje się, że są to próby nierozsądne i błędnie podejmowane – jak mówił papież – w imię fałszywego szacunku dla tych, którzy nie są chrześcijanami. Często, niestety, są to próby podejmowane przez ludzi, którzy sami mają jednak bardzo mgliste wyobrażenie o tym, czym tak naprawdę jest chrześcijaństwo. Nie jest ono przecież żadną doktryną czy ideologią. W swojej znanej i cenione książce O istocie chrześcijaństwa (Das Wesen des Christentums) Romano Guardini pisał: chrześcijańska rzeczywistość nie jest doktryną czy interpretacją życia. Chrześcijańska rzeczywistość jest również czymś takim; nie to jednak stanowi rdzeń jego istoty. Jest nim bowiem Jezus z Nazaretu – Jego konkretne istnienie, Jego konkretne dzieło, Jego konkretny los. Pewną analogię tego stanu rzeczy ­– zauważył niemiecki teolog – zna każdy, dla kogo jakiś człowiek uzyskuje istotne znaczenie. Wówczas staje się dlań ważna nie „ludzkość” czy „natura ludzka”, lecz właśnie ta konkretna osoba. Ona określa wszystko inne (…) Może on nabrać takiej mocy, że wszystko – świat, los, zadanie – będzie zapośredniczone przez umiłowanego człowieka; że będzie on we wszystkim obecny, że wszystko będzie go przypominać, że będzie on wszystkiemu nadawać sens. Mówi nam dziś Ewangelia, że w podchodzącym do Jana Chrzciciela Jezusie, zobaczył On i rozpoznał Baranka Bożego. Chrzciciel ujrzał w Nim tego, którego Bóg posłał na świat jako ofiarnego baranka. Nie objawił w Nim jakiejś nadludzkiej mocy. Nie odkrył cudownego przeznaczenia. Zstępujący na Niego Duch, którego ujrzał Jan nad Jordanem, ujawnił ściśle określoną misję Jezusa wobec świata: wyzwolić go z niewoli grzechu, biorąc na siebie winy ludzkości. Komentując tę scenę papież Franciszek powie, że baranek nie jest władcą, ale jest uległy; nie jest agresywny, ale nastawiony pokojowo, nie pokazuje pazurów ani zębów w obliczu jakiegokolwiek ataku, lecz znosi cierpienie i jest ustępliwy. I taki jest Jezus! A co to dla nas oznacza? Co to oznacza dla Kościoła, dla nas dzisiaj, dla nas, którzy jesteśmy uczniami Jezusa, Baranka Bożego? Oznacza wprowadzenie niewinności w miejsce niegodziwości, miłości w miejsce siły, pokory w miejsce pychy, służby w miejsce prestiżu. To jest solidna praca! Praca i zadanie na dziś i na wszystkie dni nowego roku.

Udostępnij naShare on Facebook
Facebook
Tweet about this on Twitter
Twitter