Msza św. pogrzebowa śp. bp. Bogdana Wojtusia, 24.10.2020 Gniezno
Homilia Prymasa Polski abp. Wojciecha Polaka wygłoszona podczas Mszy św. pogrzebowej śp. bp. Bogdana Wojtusia, emerytowanego biskupa pomocniczego archidiecezji gnieźnieńskiej, 24 października 2020, bazylika prymasowska w Gnieźnie.
Drodzy Współbracia w Chrystusowym Kapłaństwie,
Księże Arcybiskupie, Biskupie i Prezbiterzy,
Osoby Życia Konsekrowanego,
Pogrążona w żałobie Rodzino śp. Biskupa Bogdana,
Siostry i Bracia w Chrystusie Panu!
W prefacji mszalnej odmawianej w czasie Mszy świętej pogrzebowej wyznajemy, że zasmuca nas nieunikniona konieczność śmierci. Wiemy, że umrzemy. Wiemy, że umierają nasi bliscy. Wiemy, że odchodzą z tego świata. Nasz smutek po stracie bliskich jest wyrazem naszej miłości i naszej więzi. Papież Franciszek mówi wręcz o cennym darze łez, który przecież ujawnia nie tylko nasze wzruszenie i nasze emocje, ale mówi nam o głębokim związku z drugim człowiekiem. Chodzi o to – powiada papież – by kochać drugiego tak, ażeby z nim lub z nią związać się do tego stopnia, by dzielić ich ból. Dziś ten ból wyrażamy tutaj, w naszej katedrze, przy trumnie śp. biskupa Bogdana. Wyrażamy go w naszej wspólnej modlitwie, biskupów i kapłanów, przedstawicieli osób życia konsekrowanego i najbliższej rodziny księdza biskupa, a także nielicznych przedstawicieli całej naszej archidiecezji i tych wszystkich, którzy przez łącza internetowe i transmisję telewizyjną – bo inaczej dziś z powodu panującej pandemią koronawirusa nie możemy uczynić – są w tej chwili z nami, tutaj, na modlitwie. Nasz ból niesiemy do Boga, bo wiemy, że odkąd Syn Boży stał się człowiekiem, w każde cierpienie ludzkie – jak przypominał nam w swej encyklice o chrześcijańskiej nadziei papież Benedykt XVI – wszedł Ktoś, kto je z nami dzieli i dźwiga. On jest z nami tak, jak był z Marią i Martą po śmierci ich brata Łazarza. Jezus jest z nami w naszym smutku, w naszym lęku i naszej niepewności, które zwłaszcza w tych trudnych po ludzku dniach, naznaczonych cierpieniem, chorobą i śmiercią, zdają nas zalewać niczym tocząca się wokół fala. Może jak echo, echo z minionego marca, wracają dziś jeszcze do nas przejmujące słowa papieża Franciszka, które wciąż nam mówią, żebyśmy pamiętali, że nie jesteśmy samowystarczalni, sami; sami toniemy – potrzebujemy Pana, jak starożytni żeglarze potrzebowali gwiazd. Zaprośmy więc Jezusa do łodzi naszego życia – zachęcał nas papież – Powierzmy Mu nasze lęki, by On je pokonał. Jak uczniowie, doświadczymy tego, że z Nim na pokładzie łódź nie tonie. To jest bowiem moc Boga – obracanie w dobro wszystkiego, co się nam wydarza, również rzeczy smutnych. On przynosi pogodę, kiedy u nas panują burze, bo z Bogiem życie nigdy nie umiera.
Moi Drodzy!
Z Bogiem życie nigdy nie umiera, bo to On i tylko On jest naszym zmartwychwstaniem i życiem. I choć słusznie zasmuca nas nieunikniona konieczność śmierci, to w Nim jest nasze zmartwychwstanie i życie. On swoją męką, śmiercią i zmartwychwstaniem pokonał śmierć. Zmartwychwstał i żyje obok nas. I nad Nim, a wraz z Nim i nad nami, śmierć nie ma już władzy. Owszem, pomrzemy, poumieramy, bo przecież w naszą ludzką naturę wpisana jest nieunikniona konieczność śmierci. Ale przez chrzest święty, który przyjęliśmy, zanurzający nas w śmierć – jak czytaliśmy przed chwilą w czytaniu z listu świętego Pawła Apostoła do Rzymian – zostaliśmy razem z Nim pogrzebani po to, abyśmy i my wkroczyli w nowe życie, jak Chrystus powstał z martwych dzięki chwale Ojca. Na ziemi umrzemy, ale umierając z Chrystusem, z Nim żyć będziemy. I dlatego, powtórzę wam jeszcze raz, Moi Siostry i Bracia, że choć nas zasmuca nieunikniona konieczność śmierci, że choć ból rozrywa ludzkie serca, i my znajdujemy pociechę w nadziei nieśmiertelności. Dziś sprowadziła nas tutaj ta właśnie nadzieja. Nadzieją dla nas jest żyjący Bóg. Prawdziwą bowiem, wielką nadzieją człowieka – jak uczył nas papież Benedykt XVI – która przetrwa wszelkie zawody, może być tylko Bóg – Bóg, który nas umiłował i wciąż nas miłuje aż do końca, do ostatecznego „wykonało się”. Nadzieją jest Bóg, który umiłował mnie i samego siebie wydał za mnie. Nadzieją jest Ten, który wciąż z krzyża wyciąga do nas swoje ramiona i powtarza nam przez cała wieczność: życie moje oddałem za ciebie, bo cię kocham, człowieku. W tej nadziei zgromadził nas więc tutaj żyjący Bóg, Jezus Chrystus, który powstawszy z martwych, już więcej nie umiera, śmierć nad Nim nie ma już władzy. Bo przecież wiecie, że to, że umarł – głosił dalej Rzymianom święty Paweł – umarł dla grzechu tylko raz, a że żyje, żyje dla Boga. A właśnie w Nim, żyjącym na wieki, jest nasze zmartwychwstanie i życie. Kto bowiem wierzy w Mnie – mówił dziś w Ewangelii Jezus – choćby i umarł, żyć będzie. Każdy, kto żyje i wierzy we Mnie, nie umrze na wieki. Wierzysz w to?
Umiłowani w Panu Siostry i Bracia!
Pośrodku Bazyliki Prymasowskiej stoi dziś przed nami trumna biskupa Bogdana Wojtusia. Pan wezwał Go do siebie. Towarzyszyliśmy mu wszyscy w tych ostatnich dniach cierpienia i umierania naszą modlitwą. Wiedzieliśmy, że zmaga się z chorobą. Może w tym wszystkim mieliśmy jeszcze nadzieję – jak mówił swym uczniom Jezus przed przyjściem do Betanii – że i to jego doświadczenie nie zmierza ku śmierci. Szybko się jednak okazało, że odszedł od nas. Dziś, tutaj, w tym szczególnym i dla niego miejscu, w katedrze gnieźnieńskiej, którą przecież tak bardzo umiłował, w miejscu, w którym pięćdziesiąt dziewięć lat temu przyjął z rąk Czcigodnego Sługi Bożego Stefana Kardynała Wyszyńskiego, sakrament święceń w stopniu prezbiteratu i gdzie trzydzieści dwa lata temu został przez kardynała Józefa Glempa, prymasa Polski konsekrowany na biskupa, dziękujemy za jego życie, powołanie, kapłańską i pasterską posługę. Życie biskupa Bogdana, na wszystkich jego etapach było przeniknięte żywą obecnością Jezusa. Odczytywał je zawsze jako wielki dar nie tylko dla niego samego, ale też dla innych. Największą ofiarą – wskazywał w jednej ze swych licznych homilii, które – jak wszyscy wiemy – tak chętnie głosił – jest pełnienie woli Bożej. Dlatego szczególny nacisk trzeba położyć na wnętrze. Ofiara – przekonywał biskup Bogdan – ma być zewnętrznym znakiem wnętrza, posłuszeństwa woli Bożej. Oto idę, by pełnić wolę Twoją, Boże. W jego życiu i w jego kapłańskiej posłudze, a potem także w jego biskupim posługiwaniu, ujawniało się naprawdę bogate wnętrze. Odsłaniało się, bez fanfar i zewnętrznego splendoru, w całej prostocie życia i relacji, którą emanował na innych, których spotykał. Wnętrze człowieka prawdziwie dobrego i wrażliwego, czułego i otwartego na drugich, gotowego, by dać siebie i służyć, człowieka niezwykle ofiarnego, o czym nawet i dziś jeszcze mogą zaświadczyć mury i osoby naszego seminarium duchownego. Dlatego tak wiele w tych dniach podziękowań i wspomnień, że ksiądz biskup mnie wybierzmował, że modlił się za mnie, że dziękował mi za dobre wychowanie dzieci, że dodał mi otuchy, że był duchowo obecny w moim życiu. Wychowawca pokoleń kapłańskich, wykładowca i rektor naszego seminarium duchownego, dla którego troska o powołania i o kapłanów była racją serca. Dobrze nas rozumiał i mądrze kształtował. Przypominał, że ma kapłan, jak Chrystus, tracić swe życie dla wiernych. I takiego właśnie księdza w nim samym widzieliśmy. Wiedział jednak – jak sam mówił znów w jednej ze swych homilii – że nowy sposób ewangelizacji wymaga też rozszerzenia grona głosicieli. To już nie tylko kapłani – wskazywał – ale wszyscy mają być łowcami do sieci Chrystusowej, zaczynając od łowienia siebie. I dlatego Kościół Gnieźnieński chce dziś podziękować Tobie, biskupie Bogdanie, za Twoją miłość i wrażliwość na małżeństwo i rodzinę, za Twoją pasterską troskę o małżeństwa i rodziny. Tak jak przez lata pracy i posługi w seminarium duchownym biskup Bogdan był tak blisko osób powołanych do kapłaństwa, tak w swym biskupim posługiwaniu szczególną troską otaczał małżeństwa i rodziny. Sam był duszpasterzem rodzin i z wielką uwagą, kompetencją, a nade wszystko pasterskim sercem, cierpliwie rozbudowywał i ogarniał w naszej archidiecezji duszpasterstwo rodzin. Gdy kiedyś, na zakończenie Roku Rodziny, powiedział, że dom, to nie tylko to miejsce, gdzie mieszkamy, ale to, gdzie nas rozumieją i chcą, wyjaśnił nam zaraz, że właśnie ta wypowiedź na temat rodzinnego domu odsłania coś z owego Bożego klimatu prawdziwiej wspólnoty małżeńskiej i rodzinnej. A w kąciku swego biskupiego serca trzymał biskup Bogdan szczególne miejsce dla misjonarzy i ich rodzin. Biskup misyjny, choć sam nie był przecież na misjach, to jednak przez misjonarzy i ich rodziny, przez swą bliskość, był na zawsze wraz z nimi.
Drodzy Siostry i Bracia!
Wszystkiego wypowiedzieć się nie da. Za słowami wdzięczności niech idzie nasza modlitwa, ta dzisiejsza, tutaj, w dniu pogrzebu i ta, którą będziemy zanosić do Boga wdzięczni za życie i posługiwanie biskupa Bogdana. Wydaje mi się, że przed tymi trudnymi dniami choroby i śmierci, jak promyk podarował Mu Pan sierpniową obecność na Jasnej Górze, przed obliczem Matki Boskiej Częstochowskiej, której swoje życie zawierzył. Witał naszych pieszych pielgrzymów i sprawował dla nich, przed Cudownym Obrazem, Eucharystię. Z Jezusem w Eucharystii mamy podać się przemianie i z Nim iść, by przemieniać innych. To finis coronat opus – powiedział wówczas – i to jest Niebo – dodał – i tego sobie i wam życzę. Tak często mówił, że wszystkie dobre czyny idą za nami. I mamy nadzieję w Panu, że spełnią się w odniesieniu do niego słowa Chrystusa: a jeśli kto Mi służy, uczci go Mój Ojciec. I oto dzisiaj się modlimy.