90. rocznica śmierci Stanisława Przybyszewskiego, 24.11.2017, Góra
Homilia Prymasa Polski abp. Wojciecha Polaka wygłoszona podczas Mszy św. za duszę Stanisława Przybyszewskiego, poety i dramaturga Młodej Polski, w 90. rocznicę jego śmierci, 24 listopada 2017, Góra k. Inowrocławia.
Umiłowani w Panu Siostry i Bracia,
Sancta sancte tractanda sunt lub nieco prościej sancta sancte tractabit. To łacińskie przysłowie mówi nam, aby rzeczy święte w sposób święty traktować. Kojarzy się nam ono z dzisiejszą Ewangelią, w której sam Jezus bardzo jasno upomina się o dom modlitwy, przypominając, że nigdy i pod żadnym pozorem nie można zamieniać go w jaskinię zbójców. Nie do pogodzenia jest w nim bowiem to wszystko, co sprzeciwia się Bogu, co kłóci się z czcią oddawaną Bogu, co obrasta w nim kultem i interesem samego człowieka, co, jak wówczas, przynajmniej w części świątyni jerozolimski, zostało dosłownie zamienione na miejsce handlu czy wymiany pieniędzy. Wyrażone w słowach łacińskiego przysłowia napomnienie i przywołana przestroga: sancta sancte tractabit, wywieszone były często na ścianach naszych zakrystii. Ten, który miał za chwilę wyjść właśnie z zakrystii do prezbiterium kościoła, powinien być bowiem świadomy, że oto wchodzi w świętą przestrzeń, jakże inną od zwykłych miejsc. Wchodzi więc prawdziwie do domu modlitwy. Otwiera się przed nim prawdziwie święta przestrzeń, miejsce sakralne, zarezerwowane na spotkanie z Panem, miejsce modlitwy i szczególnego doświadczenia Bożej bliskości. Mówi nam o nim jednak nie tylko samo miejsce, ale nade wszystko to, co dzieje się w kościele, zwłaszcza wtedy, gdy sprawujemy Mszę świętą, gdy gromadzimy się na Eucharystię. Tutaj rzeczywiście trzeba pamiętać, aby to, co najświętsze i najważniejsze rzeczywiście w sposób święty traktować. Tym bowiem jest Msza święta – wejściem w mękę, śmierć, zmartwychwstanie i wniebowstąpienie Jezusa – przypominał nam w minioną środę podczas swej katechezy papież Franciszek i tłumaczył, że kiedy idziemy na Mszę świętą to tak jakbyśmy szli na Kalwarię. Pomyślcie tylko: jeśli idziemy na Kalwarię, pomyślcie z odrobiną wyobraźni – i wiemy, że tym człowiekiem na krzyżu jest Jezus – czy pozwolilibyśmy sobie na plotkowanie, robienie zdjęć, robienie widowiska? Nie, ponieważ tam obecny jest Jezus! Z pewnością stalibyśmy w milczeniu, płaczu, ale także w radości, że jesteśmy zbawieni. Kiedy wchodzimy do kościoła, aby sprawować Mszę świętą pomyślmy o tym. Wkraczam na Kalwarię, gdzie Jezus za mnie oddaje swoje życie. W ten sposób znika widowisko, znikają plotki, komentarze i to wszystko, co oddala nas od tego wspaniałego wydarzenia, jakim jest Msza święta – zwycięstwo Jezusa. W obliczu tego, co najświętsze i najważniejsze znika więc to, co oddala od Boga i Jego miłości. Znika słabość i grzech, lęk i strach, pustka i niespełnienie. Tutaj bowiem Jezus oddaje za nas swoje życie. Tutaj z kolei my, z owoców Jego męki, śmierci i zmartwychwstania czerpiemy życie, mamy życie, teraz i na całą wieczność. Jego pascha jest ostatecznym zwycięstwem nad śmiercią, a w Eucharystii pragnie On przekazać nam tę swoją zwycięską paschalną miłość.
Moi Drodzy!
W to listopadowe popołudnie zebraliśmy się w naszym kościele parafialnym w Górze, aby w 90. rocznicę śmierci, prosić w sprawowanej przez nas Mszy świętej o wieczne zbawienie, o życie wieczne dla śp. Stanisława Przybyszewskiego. Usłyszeliśmy już, że prawie dokładnie dziewięćdziesiąt lat temu, wówczas we wtorek, 23 listopada 1927 roku, w południe w Jarontach, w majątku państwa Znanieckich, zmarł nagle nasz pisarz. Pochodził stąd, z pobliskiego Łojewa, stąd kościół parafialny w Górze znał już od dzieciństwa. Sam kiedyś pisał: niedaleko od wsi mojej rodzinnej stał na małym wzgórku – stąd nazwa tej wsi „Góra” – kościół, fundowany przez przodków Józefa Kościelskiego. Do dziś dnia błądzi moja dusza we wszystkim, co mi się tylko pod pióro nasuwa, naogół tego kościoła i nigdzie – w żadnym przybytku tak często nie przebywa, jak w tym zwykłym wiejskim kościele, jakich tysiące jest w Polsce. Wiemy, że dusza naszego pisarza przechodziła różne koleje losu. Była duszą, która szuka i błądzi. Była duszą rozdygotaną przez życie i niejednokrotnie ciężko doświadczoną różnymi tragediami. W Księdze pamiątkowej ku czci pisarza, wydanej zaledwie kilka lat po jego śmierci, ks. Stanisław Skaziński, dobrze oddając cały złożony dramat i tragedię poszukiwań oraz lat buntu pisarza, zauważył, że w tym wszystkim on sam jakby próbował dotrzeć do ludzkiej duszy, tej tajemnicy zamkniętej na siedem pieczęci … kiedy sterał ciało – pisał o nim ks. Skaziński – kiedy je zmęczył, kiedy sieć nerwów poszarpał, co dotąd było podstawą jego życia, wówczas dopiero rozpętał się z okowów ciała duch człowieczy i z dalekich obcych niw przyczołgał się o kiju pielgrzyma do rodzinnej ziemi, do tego wiejskiego kościoła na górce, z którego wieży po chylących się w zadumie zbożach roznosiła się pieśń dzwonów, a w którego wnętrzu to szumiało, to huczało, to błagało, to kwiliło przepotężne: „Święty Boże, Święty Mocny, Święty a Nieśmiertelny, zmiłuj się nad nami. Różne były, jak wiemy, koleje losu i samego związku pisarza z Bogiem i Kościołem. Niespokojna dusza artysty i różne dramatyczne życiowe wydarzenia sprawiły, że miał czas, w którym zagubiony, przeżywał momenty buntu, w rozszalałej burzy życia, miotając gromy naokoło siebie, niszcząc co słabe, a nawet uderzając skuloną pięścią w to, co silne, co wiekuiste. W swoim nieskończonym miłosierdziu dał mu Bóg łaskę powrotu. Na rok przed śmiercią pojednał się z Bogiem i Kościołem, a wobec przyjmującego jego skruszone wyznanie księdza, sam wtedy oświadczył, że chce żyć i umierać w wierze katolickiej, i że za wszystkie wykroczenia przeciwko zasadom tej wiary serdecznie żałuje i pragnie wszystko naprawić. Czyż może w tym doświadczonym ludzkim sercu, tak wrażliwym i delikatnym, nie tliło się gdzieś wciąż to błogosławione wspomnienie, które – jak sam kiedyś wyznawał – niczym dreszcz zawsze go przeszywało, gdy słyszał olbrzymią pieśń: Święty Boże, Święty Mocny. Oprócz wspomnianego już przeze mnie na początku łacińskiego powiedzenia: sancta sancte tractabit, by świętości szanować, jest bowiem wciąż, a więc w życiu każdego człowieka, każdej i każdego z nas, równie aktualne i to jeszcze jedno: res sacra miser, co tłumaczy się, że świętość dotyczy także konkretnego ludzkiego życia, a ten najsłabszy, najbiedniejszy, najbardziej potrzebujący, duchowego czy materialnego wsparcia, już sam w sobie jest rzeczą świętą, jest świętością.
Umiłowani w Panu, Siostry i Bracia!
Dziewięćdziesiąt lat temu poznański Przegląd Poranny donosił, że zaledwie minął rok, jak Wielkopolska żegnała Jan Kasprowicza, a tu nowy cios zadał jej dzień 23 listopada nagłym zgonem Stanisława Przybyszewskiego, drugiego znakomitego pisarza, jakim się ziemia nasza szczyci. Po kilku dniach spoczął tutaj, na pobliskim cmentarzu, nieopodal tego kościoła, wokół którego – jak sam kiedyś pisał – błądziła jego dusza i często przebywała. Relacje z pogrzebu pisarza oddają podniosły nastrój i prawdziwie wiekopomną chwilę, jaką wówczas tutaj przeżywano. Oddawano cześć poecie, choć pewnie nie we wszystkim go rozumiano czy nawet podziwiano. Zwłoki złożono tymczasowo w grobowcu państwa Znanieckich. Ktoś później pisał o nim, że za życia nie był nigdy zrozumiany i sprawiedliwie oceniony. Wielkość jego myśli przerastała poziom umysłowy współczesnego mu pokolenia – dusza jego zabłąkana w epoce bluffu, głupoty i płytko-banalnego jazz-bandu tęskniła ku szczytom gdzie króluje prawdziwe piękno nieskalane grzechem hipokryzji i obłędnego materializmu dzisiejszej epoki. I choć pewnie z tym sądem można i trzeba by dyskutować, widząc również cały dramat ówczesnego czasu i tragedii życia pisarza, niemniej jednak wypada nam pamiętać o tej cząstce naszej rodzimej historii, którą swoim życiem i swoją twórczością naznaczył Stanisław Przybyszewski. Wspominając go w dziewięćdziesięciolecie jego śmierci modlimy się w tym małym wiejskim kościółku w Górze, w cieniu którego wzrastał i prosimy, aby Bóg odpuścił mu w swej łaskawości zło i grzechy, oraz obdarzył radością szczęśliwej wieczności. Sam powiedział kiedyś o sobie, że tęsknota była w jego duszy tym osadem przez który się każde uczucie przefiltrować musiało. Wierzymy, że wśród tych jego uczuć, wśród tych życiowych doświadczeń filtrowanych przez tęsknotę, było zawsze gdzieś na dnie jego skołatanej duszy i za Bogiem tęsknienie, które dziś pozwala nam wszystkim zawołać: w miłosierdziu swoim zachowaj mnie, Panie.