30-lecie Towarzystwa św. Wojciecha, 3.10.2020 Gniezno
Homilia Prymasa Polski abp. Wojciecha Polaka wygłoszona podczas Mszy św. sprawowanej z okazji 30. rocznicy powstania Towarzystwa św. Wojciecha archidiecezji gnieźnieńskiej i diecezji bydgoskiej, 3 października 2020, bazylika prymasowska w Gnieźnie.
Umiłowani w Panu Siostry i Bracia!
Drodzy Bracia Towarzystwa św. Wojciecha!
Jesteśmy dziś razem, aby dziękować Bogu za trzydzieści lat istnienia i pracy Towarzystwa Świętego Wojciecha. Gdy pięć lat temu, we wrześniu 2015 roku, obchodziliście tutaj dwudziestopięciolecie Towarzystwa mówiłem wówczas o naszej szczególnej wdzięczności dla kardynała Józefa Glempa, arcybiskupa metropolity gnieźnieńskiego i warszawskiego, prymas Polski, który 20 czerwca 1990 roku wydał dekret ustanawiający Towarzystwo Świętego Wojciecha. Dziś z okazji trzydziestolecia warto jeszcze raz na początku przywołać postać Założyciela Towarzystwa, tym bardziej, że właśnie w tych ostatnich latach udało się nam upamiętnić Prymasa Józefa Glempa w naszej Bazylice Prymasowskiej osobną tablicą pamiątkową. Wdzięczność dla Założyciela Towarzystwa łączymy dziś także z pamięcią i wdzięcznością dla jego pierwszego asystenta kościelnego, ks. kanonika Tadeusza Hanelta. Początek tego jubileuszowego roku naznaczyła jego śmierć. Pamiętamy dziś, tutaj, u grobu świętego Wojciecha, o nim w modlitwie, bo wszyscy dobrze wiemy, ile nasze Towarzystwo zawdzięcza jego pracy i kapłańskiej posłudze. To on przecież redagując statut Towarzystwa zadbał o to, aby wasza miłość i cześć oddawana świętemu Wojciechowi nie tylko jednoczyła was tutaj, w Gnieźnie przy jego grobie i relikwiach, ale właśnie poprzez zakładane w parafiach koła, rozszerzyła się, i to dosłownie, na całą naszą świętowojciechową archidiecezję, a dziś także na wchodzącą w skład metropolii gnieźnieńskiej, bratnią diecezję bydgoską. Wraz z Księdzem Prymasem i Księdzem Haneltem wspomnijmy też, Drodzy Bracia, wszystkich naszych Braci Towarzystwa Świętego Wojciecha. Niech Ci, którzy odeszli już do Pana po nagrodę życia wiecznego, radują się wraz ze świętym Wojciechem w niebie.
Drodzy Bracia!
Ewangelia, którą odczytaliśmy opowiada nam o spotkaniu Pana Jezusa, z tymi, których wyznaczył i wysłał przed sobą wszędzie tam – jak mówi nam Ewangelista Łukasz – dokąd sam przyjść zamierzał. Poszli oni po dwóch i przygotowywali drogę Panu. Nie wiemy, bo święty Łukasz nam o tym nie wspomina, jak długo trwała ich misja i czy rzeczywiście wszędzie tam, gdzie oni się wtedy udali, poszedł i za nimi sam Pan Jezus. Ewangelista nie przedstawia nam bowiem dokładnych szczegółów ich misji. Wskazuje jednak na jej zasadniczy charakter. Idźcie! Jeśli do jakiegoś miasta wejdziecie – mówił im Jezus – jedzcie, co wam podadzą; uzdrawiajcie chorych, którzy tam są, i mówcie im: przybliżyło się do was królestwo Boże. Co więcej, tak posyłając ich przed sobą, sam Jezus utożsamia się z ich misją. Zapewnia ich bowiem, że kto ich słucha, Go słucha, a kto nimi gardzi, Nim samym gardzi. Oni więc poszli i jak słyszymy dziś po ich powrocie do Jezusa, sami doświadczyli skuteczności Jego słowa. Zobaczyli bowiem znaki i cuda, które działy się w Jego imię. Ujrzeli, że przez nich On sam działał. Rozumieli, że przecież sami z siebie nie mieli żadnej mocy. Nie od nich ona wychodziła. Siłą ich misji był Jezus, Jego słowo, któremu uwierzyli i na które odpowiedzieli idąc do innych. Widzieli, jak to słowo Jezusa działa: Panie, przez wzgląd na Twoje imię nawet złe duchy nam się poddają. Nasze ludzkie działania same z siebie nie mają takiej skuteczności. Nie ma w nich przecież takiej mocy. Tylko Bóg może zbawiać. Tylko Jego imię może uzdrawiać i leczyć. Tylko On może ocalać. Tylko On zwycięża złego ducha. Uczeń, który idzie w Jego imię, działa więc Jego mocą. Idzie więc i głosi: przybliżyło się do was królestwo Boże. Tak szli uczniowie Jezusa. Szło dwunastu. Tak szło owych siedemdziesięciu dwóch, których wysłał na świat Jezus. Tak też poszedł święty Wojciech. Szedł i głosił, jak zapisał jego własne słowa pierwszy biograf Wojciechowy Jan Kanapariusz: z urodzenia jestem Słowianinem, o imieniu Wojciech, z powołania zakonnikiem; niegdyś wyświęconym na biskupa. Teraz z obowiązku jestem waszym apostołem. Przyczyną naszej podróży jest wasze zbawienie, abyście porzuciwszy głuche i nieme bałwany uznali Stwórcę waszego, który jest jedynym Bogiem i poza którym innego boga nie ma: abyście wierząc w Jego imię mieli życie. Wiemy, że to wojciechowe głoszenie nie zostało przyjęte. Wiemy, że nie doświadczył radości apostoła, o której wspomina nam dziś Ewangelia. Doświadczył jednak mocy Jezusa, która objawiła się w jego słabości, w ludzkiej porażce, w męczeństwie rodzącym owoc. Po ludzku rzecz biorąc – pisał o nim we współczesnej biografii Tadeusz Żychiewicz – przegrał Wojciech życie w sposób totalny. Miał być kiedyś rycerzem, a obróciło się inaczej. Został biskupem – i przegrał to swoje biskupstwo, gdyż nikogo nie poprawił ani poprowadził, ani zmienił: dwukrotnie je nawet porzucał, za drugim razem definitywnie. Czuł się szczęśliwy w klasztorze na Awentynie, lecz nie pozwolono mu pozostać mnichem. Chciał być misjonarzem bez broni – i zaledwie po dziesięciu dniach zabito go w odwrocie. Nie ochrzcił tu ani jednego człowiek i nawet ani jeden człowiek nie chciał go wysłuchać. Czegóż więc dokonał? Autor wspomnianej książki mówi nam, że tak to mogło wyglądać, ale stała się potem rzecz bardzo dziwna: samo życie przekreśliło owe trzeźwe rachunki. Tak: stała się rzecz doprawdy zdumiewająca. Bardzo wiele spraw wielkich i znaczących stało się przez tę śmierć, tak z pozoru bezużyteczną. I są one do dziś widoczne nie tylko w tych wymiarach zewnętrznych, historycznych, które przetrwały do naszych czasów. Są także obecne w życiu i modlitwie wielu pielgrzymów nawiedzających naszą katedrę. Są fundamentem naszego życia i czci oddawanej naszemu męczennikowi.
Drodzy Bracia!
Odpowiadając zachwyconym sukcesami swej misji uczniom, Jezus – jakby na powrót – umieszcza ich w wirze otaczającego ich świata. Nie jest i nie będzie on wolny od pokus, od złowrogiej obecności złego ducha, a więc także od ciągłych zmagań i duchowej walki. Radość ucznia nie jest jednak oparta na widomych sukcesach swej misji. Sukces i powodzenie nie są – wbrew pozorom – ostateczną miarą udanego działania. Nie one świadczą o skuteczności ich misji. Jest nią obecność Boga w nich samych. Cieszcie się – mówi im Jezus – że wasze imiona zapisane są w niebie. Jest nią doświadczenie Bożego działania, które zbawia człowieka. Jezus, który odnawia i dokonuje pojednania wszelkiego stworzenia – jak przypominał nam podczas minionej środowej audiencji generalnej papież Franciszek – daje nam dary potrzebne do tego, by kochać i uzdrawiać tak, jak On potrafił to czynić, by otoczyć troską wszystkich. Nasze działanie musi więc być w Nim zakorzenione i z Niego czerpać swą moc. Dlatego zakryte jest – jak mówi nam dziś Ewangelia – przed mądrymi i roztropnymi, a objawione ludziom prostego serca. Nie jest bowiem owocem jakiegoś własnego planu i czysto ludzkiej konstrukcji. Nie wypływa z naszej własnej mądrości i sposobu na życie. Przynależność do Towarzystwa Świętego Wojciecha nie jest więc przywilejem i zasługą. Nie jest owocem naszej mądrości, przezorności czy roztropności. Nie ona i nie one mają nas – jak mówimy – ustawiać w życiu. Nasze pójście śladami naszego patrona, świętego Wojciecha, biskupa i męczennika, wiąże się bowiem z odpowiedzią na wezwanie, które On sam wciąż kieruje do naszego serca. Tak, Ojcze, gdyż takie było Twoje upodobanie. Rozpoznając je, wchodzimy na drogę, którą On, Jezus, nas prowadzi. I to jest właśnie ostatecznie źródłem prawdziwego szczęścia. Zaangażowanie pobudzane niepokojem, pychą, koniecznością pokazania się czy panowania – przestrzegał nas w swej adhortacji apostolskiej o powołaniu do świętości w świecie współczesnym papież Franciszek – z pewnością nie będzie uświęcające. Wyzwaniem jest bowiem życie darem z siebie w taki sposób – tłumaczył dalej papież – aby nasze wysiłki miały znaczenie ewangeliczne i coraz bardziej utożsamiały nas z Jezusem Chrystusem. W ten sposób wszyscy jeszcze lepiej będziemy potrafili zrozumieć – jak wskazywał Ojciec Święty Franciszek – że to nie nasze życie ma misję, ale że ono jest misją.
Umiłowani w Panu!
Trzydziestolecie Towarzystwa Świętego Wojciecha, które dziś przeżywamy i które próbujemy odczytać w świetle Ewangelii, pozwala nam jeszcze za Jezusem powtórzyć: szczęśliwe oczy, które widzą to, co wy widzicie. Szczęśliwe są moje oczy, gdy tutaj, w Bazylice Prymasowskiej czy też w parafiach naszej archidiecezji, które nawiedzam, widzę Braci Towarzystwa Świętego Wojciecha. Wiem bowiem, że wasza obecność jest nie tylko znakiem waszej osobistej wiary i oddania Jezusowi Chrystusowi i Kościołowi, ale konkretnym wyrazem waszej braterskiej troski o naszą archidiecezję i parafię, w której jesteście. Chciałbym dziś, z okazji jubileuszu, za to właśnie serdecznie wam wszystkim podziękować. Szczęśliwe są również wasze oczy, Drodzy Bracia, którymi patrzycie na nasz Świętowojciechowy Kościół. Nie są to przecież oczy jakiegoś chłodnego obserwatora, a więc kogoś, kto stojąc z boku, czyli z zewnątrz, bacznie się nam przygląda. Są to oczy osób zaangażowanych w życie naszej wspólnoty, której – nieco trawestując dobrze znane nam powiedzenie Soboru Watykańskiego II – radości i nadzieje, smutki i lęki, są przecież również waszymi radościami i nadziejami, smutkiem i trwogą, bo przecież nie ma w istocie niczego w życiu Kościoła gnieźnieńskiego, co nie odbijałoby się echem również w waszych sercach. Niech zatem wasza obecność i świętowanie rocznicy trzydziestolecia istnienia Towarzystwa Świętego Wojciecha umocni was na tej drodze. Idźcie nią dalej w naszym Kościele. Idźcie nią będąc na co dzień obecni w różnych rzeczywistościach waszego życia i ludzkiej aktywności. Niech przez każdego z was, Braci Świętego Wojciecha, jego miłość do Jezusa i jego ewangeliczny zapał, staje się udziałem wielu. Amen.