100-lecie parafii Nawiedzenia NMP, 3.11.2024 Markowice

Homilia Prymasa Polski abp. Wojciecha Polaka wygłoszona podczas Mszy św. sprawowanej z okazji 100-lecia erygowania parafii pw. Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny w Markowicach, 3 listopada 2024, kościół parafialny w Markowicach, sanktuarium Królowej Miłości i Pokoju Pani Kujaw.

Umiłowani w Panu Siostry i Bracia,

Jest takie polskie powiedzenie: dłużej klasztora niż przeora. Wielki słownik języka polskiego wyjaśnia nam, że chodzi w nim o ukazanie sytuacji, w której dłużej trwa jakieś dzieło lub jakaś instytucja niż ludzie, którzy je tworzą i nią kierują. Przenosząc to powiedzenie trochę na sytuację tutejszego klasztoru i utworzonej przy nim już po latach, a nawet wiekach jego istnienia markowickiej parafii pod wezwaniem Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny, możemy więc powiedzieć, że dzieje tutejszego klasztoru i sanktuarium są oczywiście znacznie dłuższe i bogatsze niż samodzielnej parafii, która tutaj, przed stu laty powstała i że choć od przybycia do Markowic Pięknej Madonny i fundacji kościoła, a następnie klasztoru karmelitów minęły kolejne wieki, to jednak wraz z tym świętym miejscem, a może raczej wokół niego, tworzyła się i w pewnym sensie dojrzewała, dorastała do samodzielnego życia wspólnota ludzi żywej wiary. Dlatego dziś zgromadziliśmy się właśnie po to, aby przed Bogiem dziękować za to, że 2 września 1924 roku na mocy dekretu kardynała Edmunda Dalbora, arcybiskupa gnieźnieńskiego i poznańskiego, prymasa Polski, po odłączeniu jej już nieco wcześniej od macierzystej parafii w Ludzisku, została tutaj utworzona osobna parafia. Całkowite usamodzielnienie jej nabrało mocy z dniem 1 października 1924 roku. A wszystko to stało się możliwe po wcześniejszym powierzeniu przez Księdza Prymasa duszpasterskiej opieki nad tutejszymi wiernymi Zgromadzeniu Ojców Oblatów Niepokalanej Maryi Panny. Dlatego też pierwszym proboszczem w nowo utworzonej markowickiej parafii został o. Jan Nawrat. Jak czytamy w zachowanych wspomnieniach o. Kazimierza Józefa Łabińskiego OMI przyjście Oblatów do Markowic i utworzenie tutaj osobnej parafii sprawiło, że z zaniedbanych Markowic wytworzyło się silne centrum religijne na Kujawach. Z roku na rok klasztor i świątynia stawały się piękniejsze (…) Rozwinęło się duszpasterstwo. Zaistniały liczne Kółka Różańcowe, Bractwa, Sodalicje, wzrosły rzesze pątników. Wierni liczniej zaczęli garnąć się do sakramentów, brać żywszy udział w rekolekcjach i w misjach świętych. Po utworzeniu samodzielnej parafii nowe życie wstąpiło więc do zabytkowych murów klasztoru i maryjnego sanktuarium. Parafia bowiem – jak uczy nas i powtarza nam to wciąż papież Franciszek – nie jest tylko jakimś muzeum pamięci o przeszłości lub jedynie pewnym symbolem obecności Kościoła na danym terytorium, ale jest żywym sercem misji Kościoła, gdzie przyjmujemy i dzielimy nowe życie, to życie, które pokonuje grzech, śmierć, smutek, każdy smutek i zachowuje młodość serca.

Drodzy Siostry i Bracia!

Fundamentem tego nowego życia, życia zrodzonego w chrzcie świętym z wody i Ducha Świętego – jak usłyszeliśmy dziś w odczytanej nam przed chwilą Ewangelii – jest miłość Boga i wynikająca z niej miłość bliźniego. Miłować Go całym sercem, całym umysłem i całą mocą i miłować bliźniego jak siebie samego znaczy daleko więcej niż wszystkie całopalenia i ofiary. Miłość Boga – jak wskazywał nam i mówił święty Augustyn – jest pierwsza w dziedzinie przykazania, a miłość bliźniego pierwsza w porządku wykonania. Trzeba jednak zaraz pamiętać – jak dodawał święty Beda w swoich homiliach – że żaden z tych dwóch rodzajów miłości nie może się wyrażać w sposób doskonały bez drugiego, gdyż ani Bóg nie może być prawdziwie kochany bez miłości bliźniego, ani bliźni bez miłości Boga. Owszem, w porządku stworzenia pierwsza jest więc miłość Boga – będziesz miłował Pana, Boga swego. Ma jednak wiele racji Benedykt XVI, gdy w swojej encyklice o miłości zaraz zauważa, że przecież istnieje nierozerwalny związek między miłością Boga i miłością bliźniego i jeszcze – jakże słusznie – dopowiada, że miłość bliźniego jest drogą do spotkania również Boga, a zamykanie oczu na bliźniego czyni człowieka ślepym również na Boga. Bo czyż nie jest właśnie tak, że jeżeli w moim życiu nie zwracam zupełnie uwagi na drugiego człowieka (…) oziębia się także moja relacja z Bogiem. Relacja z Bogiem wychładza się powoli i zamiera, jeśli wobec drugiego człowieka brak mi miłości. Przecież za św. Janem trzeba powtórzyć, że kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi. Ale jest także i odwrotnie, to właśnie gotowość do wyjścia naprzeciw bliźniemu, do okazania mu miłości, czyni mnie wrażliwym również na Boga. Wspomniane więc w Ewangelii pierwsze ze wszystkich przykazań działa trochę na, jakże dobrze nam znanej, zasadzie naczyń połączonych. Miłość Boga pozwala mi bowiem kochać drugiego człowieka jak siebie samego, a nawet niekiedy dalej i więcej, i ponad siebie samego i ponad miłość własną. Pozwala mi bowiem nie tylko patrzeć na drugiego jedynie moimi oczyma i poprzez moje uczucia, ale również z perspektywy Jezusa Chrystusa. A przyznajmy, że jest to przecież wyjątkowa i szczególna perspektywa, w którą wpisuje się i ten szczególny czyn miłości, zgodnie z którym oddaje się i poświęca życie za przyjaciół swoich. Taka miłość łamie uprzedzenia i wszelkie bariery. Taka miłość pociąga do naśladowania. Taka też miłość otwiera na drugiego w całym bogactwie i pełni jego człowieczeństwa, i to tego człowieczeństwa, w którym odbija się oblicze odwiecznego Boga. A wtedy rzeczywiście – jak wskazuje nam Ojciec Święty Benedykt XVI – nie chodzi tu już jedynie o przykazanie z zewnątrz, które narzuca nam coś niemożliwego. Cały bowiem trud i niedowład miłości bliźniego z tego się po prostu wywodzi. Ciągle bowiem twierdzimy, że to ponad nasze ludzkie siły, ponad nasze umiejętności i ponad ludzką, czyli ostatecznie ograniczoną cierpliwość. Chyba trzeba więc dojrzeć, że i tutaj chodzi tak naprawdę najpierw o doświadczenie miłości darowanej z wewnątrz, i tą miłością, zgodnie ze swoją naturą, należy i można dzielić się z innymi. Albowiem miłość wzrasta poprzez miłość. Kocham, bo sam zostałem umiłowany. Jezus Chrystus umiłował mnie i samego siebie wydał za mnie. Czytaliśmy przed chwilą w Liście do Hebrajczyków, że On właśnie raz na zawsze z miłości ofiarował za nas samego siebie i wciąż żyje, aby się wstawiać za nami.

Moi Drodzy!

Jeśli więc parafia jest taką wspólnotą życia, której fundamentem ma być we wszystkich jej wymiarach miłość Boga i bliźniego, to zasadniczym wezwaniem dla każdej parafii jest – jak uczy nas papież Franciszek – umiejętność miłowania się nawzajem, życzliwości wzajemnej na wzór Pana i z Jego łaską. Czasami bowiem – jak wskazuje nam papież – spory, pycha, zazdrość, podziały zostawiają swój ślad na pięknym obliczu Kościoła. Ileż osób odeszło, bo nie poczuły się przez nas akceptowane, rozumiane i kochane. Ile osób odeszło z powodu środowiska plotek, zazdrości, niechęci, które spotkały. Bo przecież także dla chrześcijanina umiejętność kochania – jak mówi nam dalej papież Franciszek – nigdy nie jest czymś nabytym raz na zawsze. Każdego dnia trzeba zaczynać od nowa, trzeba się ćwiczyć, aby nasza miłość do naszych braci i sióstr, których spotykamy stawała się dojrzalsza i oczyszczona z tych ograniczeń lub grzechów, które czynią ją stronniczą, samolubną, bezowocną, niewierną. Każdego dnia musimy uczyć się sztuki miłości. Każdego dnia cierpliwie postępować w szkole Chrystusa. Każdego dnia sobie wzajemnie przebaczać i spoglądać na Jezusa. Wy zaś, tutaj w tej parafii, w której przewodniczką jest Maryja, Matka Pięknej Miłości, od Niej możecie uczyć się, co znaczy kochać drugich. Przychodząc do waszego kościoła macie bowiem wciąż przed oczyma tutaj scenę nawiedzenia świętej Elżbiety przez Maryję, która jest jakże jasnym wezwaniem do miłości, i to miłości nie słowem, lecz czynem. Ukazuje, że miłość drugiego jest wymagająca. Przypomina, że ważne jest bycie z drugim, gdy potrzebuje naszej bliskości i pomocy. Pobudza nas, by jak Maryja ruszyć w drogę, wyjść do człowieka, który nas potrzebuje, by biernie nie czekać, nie chować się w jakimś kącie prywatnego szczęścia. Mówi nam wciąż, że prawdziwa miłość domaga się naszego zaangażowania, domaga się obecności każdej i każdego z nas, domaga się życia, domaga się konkretnych czynów, a nie tylko powtarzania jakiś pięknych i wzniosłych słów o miłości.

Umiłowani Siostry i Bracia!

W swoim komentarzu do dzisiejszej Ewangelii papież Franciszek zwrócił kiedyś uwagę na to, że człowiek, który podszedł do Jezusa i zadał Mu pytanie, gdy usłyszał Jego odpowiedź, z kolei sam – jak słyszeliśmy w Ewangelii – niemal dosłownie jeszcze raz ją powtórzył. Dlaczego – pytał papież – wyrażając swoją akceptację, uczony w Piśmie odczuwa potrzebę powtórzenia tych samych słów, co Jezus? W odpowiedzi słyszymy, że to powtórzenie jest nauką dla nas. Nie możemy bowiem tego, co słyszymy, co mówi nam w Ewangelii Jezus, co dociera do nas także tutaj, w kościele, wtedy, gdy gromadzimy się na Eucharystii, gdy zbieramy się jako wspólnota uczniów, przyjmować jedynie jak każdą inną wiadomość. Papież powie, że te słowa musimy sobie powtarzać, przyswoić sobie, strzec. Jest to bowiem tak pożywne – powiada obrazowo – że musi dotrzeć do każdej dziedziny życia: zaangażować – jak mówi dzisiaj Jezus – całe serce, całą duszę, cały umysł, wszystkie moce. Musi odbić się wielokrotnie echem w nas. A wtedy, naprawdę tym słowem żyć będziemy i ono w nas. Albowiem stulecie naszej parafii jest nie tylko po to, aby wspólnie dziękować za jej bogatą przeszłość, ale także po to, aby nowym echem odbiło się w nas to wszystko, co jest jej dzisiejszym życiem, co stanowi dla nas, dla każdej i każdego z nas wciąż nowe wezwanie do miłości Boga i siebie nawzajem, co sobie dziś powtarzając, prowadzić nas będzie nadal z nadzieją ku przyszłości. Miłować Boga całym sercem, całym umysłem i całą mocą i miłować bliźniego jak siebie samego znaczy daleko więcej niż wszystkie ofiary.

Udostępnij naShare on Facebook
Facebook
Tweet about this on Twitter
Twitter