
Papieża trzeba chcieć zrozumieć
Prymas Polski dla Przewodnika Katolickiego: „Jest nauczanie papieża Franciszka i jest nauczanie mediów. To drugie jest czasami bardzo spłaszczone i po swojemu interpretowane. I tam padają opinie dotyczące nauczania papieża, z którymi absolutnie nie można się zgodzić”.
Ks. Mirosław Tykfer, redaktor naczelny Przewodnika Katolickiego: Skala krytyki pontyfikatu papieża Franciszka w Polsce przybiera zatrważająco wysoki poziom. Powinniśmy być dla tej krytyki jakoś wyrozumiali?
Są różni krytycy. Jedyni krytykują papieża za pewien zewnętrzny styl, który – ich zdaniem – jest zbyt kontrowersyjny. Zapominają jednak, że Jan Paweł II był często dużo bardziej oryginalny czy nawet szokujący w swoich gestach. Do tego rodzaju krytyków zachowuję dystans. Zupełnie inaczej jest w przypadku tych, którzy posądzają papieża o zmiany doktrynalne. Tutaj nie zalecam dystansu. Tę krytykę trzeba rozbrajać. Trzeba wsłuchiwać się w argumenty i umiejętnie z nimi polemizować. Głównie dlatego, że najczęściej dotyczy ona nie tego, co papież rzeczywiście powiedział, ale interpretacji jego słów.
Abp Wojciech Polak: A która interpretacja jest zdecydowanie nieprawdziwa?
Chociażby przekonanie niektórych, że w sprawach małżeńskich papież proponuje całkowitą dowolność. To jest zupełne nieporozumienie. Franciszek bardzo mocno podkreśla, że fundamentem małżeństwa jest jego sakramentalność. Że małżeństwo jest możliwe tylko wtedy, gdy małżonkowie chcą dochować sobie wierności. Mówi też wprost o konieczności otwarcia się na życie. To natomiast, że jednocześnie zachęca do większego towarzyszenia parom znajdującym się w trudnościach, aby stawały się one coraz bardziej zdolne do wypełniania wszystkich wymagań Ewangelii, nie przeczy ani nierozerwalności małżeństwa, ani wartości, jaką jest wierność.
Tylko że krytyka nie dotyczy tego, że papież nie przypomina wartości, ale że jest pobłażliwy dla tych, którzy je odrzucają.
Przypomnę, że papież Franciszek dlatego zwołał synod, aby dać rodzinom wsparcie. Adhortacja Amoris laetitia, która powstała po tym synodzie, ma specyficzny język. To może rodzić trudności w zrozumieniu papieskich zaleceń. Ta specyfika wynika jednak nie tyle ze skomplikowanego języka, w jakim Franciszek pisze, ile z powodu naszego przyzwyczajenia do innego stylu papieskich wypowiedzi. Ten papież kładzie duży nacisk na odniesienie do konkretnych sytuacji. Nie chce pozostać na poziomie abstrakcyjnej doktryny. Nie chce też komunikować się jedynie z ekspertami. Przełamuje więc styl poprzednich papieskich dokumentów, w którym dominowało nauczanie przypominające wartości i zasady, aby w perspektywie bardziej duszpasterskiej pokazać kierunek ich praktycznego zastosowania.
Język tej adhortacji bywa chwilami bardzo niejednoznaczny i stąd nieporozumienia. A nie odwrotnie, że Amoris laetitia jest prostym tekstem, tylko my go komplikujemy.
Jest nauczanie papieża Franciszka i jest nauczanie mediów. To drugie jest czasami bardzo spłaszczone i po swojemu interpretowane. I tam padają opinie dotyczące nauczania papieża, z którymi absolutnie nie można się zgodzić. A te opinie zazwyczaj wcale nie wynikają z rzekomej trudności z interpretacją słów Franciszka. Trzeba jednak brać pod uwagę, że styl papieskich wypowiedzi jest faktycznie odmienny od poprzednich. Nauczanie papieża jest jednak w swojej istocie spójne i klarowne, ale trzeba chcieć je zrozumieć. Papież mówi na przykład bardzo dużo o małżeńskiej komunikacji, o tym jak być ze sobą. Małżeństwa nie rozpadają się przecież tylko przez brak znajomości zasad etycznych czy nawet nie tylko przez brak wiary. Główną przyczyną rozwodów jest brak porozumienia między małżonkami. Dlatego Franciszek mówi jak duszpasterz, czasami używa języka potocznego i odnosi się do bardzo konkretnych sytuacji. Chce w ten sposób pokazać, jak rzeczywiście można żyć wartościami wynikającymi z wiary. A przez umocnienie relacji międzyludzkich chce doprowadzić do umocnienia rodzin.
Obok nadużyć w interpretacji papieskiego nauczania jest jednak kwestia najbardziej paląca, czyli otwarte pytanie o Komunię dla rozwiedzionych żyjących w nowych związkach. Czy tutaj też ma miejsce niezrozumienie intencji papieża?
Uważam, że do końca nie rozumiemy tego, na czym papieżowi Franciszkowi zależy. Dlatego usilne dążenie do zrozumienia tego, jaka jest rzeczywiście jego duszpasterska propozycja w kontekście osób rozwiedzionych, jest tak ważne. Mówienie, że on chce po prostu dać wszystkim możliwość przyjmowania Komunii, jest zupełnym nieporozumieniem. A ponadto, i to jest apel do nas, i wciąż powtarzam go także biskupom, że ja w Polsce nie czuję presji związanej z koniecznością szybkiego rozstrzygnięcia sprawy Komunii św. dla osób rozwiedzionych żyjących w nowych związkach.
Nie odczuwa Ksiądz Prymas nacisku ze strony ludzi?
Moim zdaniem on jest marginalny. Ludzie piszą do mnie jako prymasa w przeróżnych sprawach. Chcą na przykład, abym przestrzegał przed ksenofobią, nacjonalizmem czy rasizmem. W sprawie Komunii dla rozwiedzionych, żyjących w nowych związkach, otrzymałem zaledwie jeden list, i to z mojej własnej diecezji. Jego autor domaga się rozstrzygnięcia tego problemu i to w taki sposób, żeby ta Komunia była dla takich osób możliwa. Oczywiście, że niektórzy księża pytają, jak się należy zachować w konfesjonale. Zawsze odpowiadam, że konfesjonał nie jest miejscem decydowania o doktrynie Kościoła. Jeśli ktoś przychodzi do spowiedzi, szczególnie jeśli jest to spowiedź okolicznościowa, na przykład przy okazji chrztu czy ślubu, to tam nie ma absolutnie miejsca, aby decydować o Komunii dla osób żyjących w związkach niesakramentalnych. Tutaj nie ma żadnej zmiany. Tym bardziej jeśli ktoś prosi, żeby udzielić mu rozgrzeszenia tylko na tę jedną uroczystość. O takim „miłosierdziu”, a właściwie o takiej pobłażliwości, papież nigdzie nie mówi.
A co papież mówi?
Na pewno nie ma być tak, że ktoś przychodzi i żąda dla siebie Komunii, bo jego dziecko ma przystąpić do Pierwszej Komunii Świętej. To nie jest żadne rozeznanie. To jest handel. Natomiast prawdziwe rozeznanie to proces, który trwa latami. To jest też czas dojrzewania w wierze. Prawdziwe rozeznanie prowadzi czasami do tego, że po latach małżonkowie powracają do siebie. Inni dojrzewają do decyzji o wstrzemięźliwości seksualnej w drugim związku. Tu nie chodzi więc o szybkie załatwienie sprawy, ale o długą drogę, która prowadzi do nawrócenia.
Na czym jednak ma konkretnie polegać towarzyszenie ludziom na tej drodze?
Chodzi o ich zaangażowanie we wspólnocie Kościoła. I tu już następuje pierwsza selekcja, bo niektórzy z rozwiedzionych nie są tym zainteresowani. A nie wykazują takiej chęci najczęściej dlatego, że rozpad ich sakramentalnego małżeństwa mógł być także owocem oddalenia od Boga. Ci natomiast, którzy chcą być blisko Boga, powinni być włączani w przeróżne posługi duszpasterskie, które nie wymagają od nich przyjmowania sakramentów. Osoby żyjące w tzw. związkach nieregularnych mają prawo być w różnych grupach w parafii, nawet w radzie parafialnej.
To może być łatwiejsze do zrobienia w większych środowiskach. W mniejszych parafiach wszyscy się znają i to dla niektórych może to być gorszące.
Dlatego trzeba takie sprawy tłumaczyć i wyjaśniać. Takie osoby mają przecież swoje miejsce we wspólnocie parafialnej. Uważam jednak, że to nie jest zasadniczy problem. Dzisiaj napiętnowanie wobec rozwiedzionych jest znacznie mniejsze niż w przeszłości, a wspólnoty parafialne bywają bardzo anonimowe.
Zaproszenie takiej osoby do chóru parafialnego w małej miejscowości może być jednak problematyczne.
Tak, mogą być trudności. Dlatego zawsze trzeba odpowiedzialnie rozeznać konkretną sytuację. W małych środowiskach bywa jednak tak, że aktywność parafian nie jest zbyt wysoka. A wówczas osoba rozwiedziona, która pokazuje innym swoją odpowiedzialność za parafię, może nie tyle gorszyć, ile przyciągać do Kościoła. Paradoksalnie to właśnie ona może im dać dobry przykład. Jeśli rzeczywiście zainicjuje chór w parafii, to może w ten sposób wpłynąć na sposób, w jaki inni ją postrzegają: już nie przez pryzmat rozwodu, ale postawy prospołecznej.
Ale bywają też sytuacje pewnego rozdwojenia, że jedni będą taką osobę podziwiać, ale inni pójdą na skargę do proboszcza.
Proboszcz musi wtedy wyjaśnić, że rozwód i powtórny związek nie prowadzą do ekskomuniki, tzn. nie wyłączają z Kościoła, ale z uczestnictwa w sakramentach. Dlatego wspólnota parafialna nie może takich osób wykluczać. To już mówił Jan Paweł II.
Kard. Schönborn, który uchodzi za wielkiego zwolennika reform papieża Franciszka, przyznał publicznie, że kiedyś zdarzyło mu się zadecydować o odejściu z rady parafialnej mężczyzny, który porzucił swoją żonę. Dał więc wyraźnie do zrozumienia, że rozeznanie konkretnej sytuacji rozpadu małżeństwa nie oznacza zwykłej akceptacji stanu rzeczy, ale rozstrzygnięcie, czy jest jeszcze szansa, aby małżeństwo ocalić. I gdy taka szansa jest, to duszpasterz powinien przynaglać do podjęcia decyzji o powrocie do sakramentalnego małżonka.
Właśnie tak. Na tym polega rozeznawanie. To jest też problem winy. Trzeba się przyjrzeć, czy ktoś jest winny rozpadowi swojego małżeństwa i czy nie powinien on próbować je odbudować, czy też wina jest po drugiej stronie i mamy do czynienia z osobą porzuconą. O tym rozeznawaniu konkretnych sytuacji mówił również Jan Paweł II. W adhortacji Familiaris consortio to właśnie Jan Paweł II napisał o duszpasterzach, że dla „miłości prawdy” powinni odróżniać sytuację bycia porzuconym od grzechu zdrady małżeńskiej. Przytoczony przez księdza przykład jest w tym kontekście bardzo jasny.
Mam wrażenie, że ten element nauczania Franciszka nie przedziera się przez gąszcz medialnych informacji.
Dlatego należy nieustannie o tym przypominać. Franciszek, podobnie jak Jan Paweł II, wyraźnie odróżnia sytuację osoby odpowiedzialnej za rozpad małżeństwa od osoby porzuconej.
Pewnie zaskoczyła niektórych krytyków papieża publikacja adhortacji Gaudete et exsultate dotyczącej tematu świętości. Franciszek bardzo wyraźnie pisze w niej, jaki jest cel życia chrześcijańskiego, a jest nim właśnie świętość. I nie ma żadnego moralnego zaniżania poprzeczki, a wręcz przeciwnie: papież już pierwszych zdaniach pisze, że „Bóg chce od nas wszystkiego”. To brzmi o tyle zaskakująco, że w potocznym rozumieniu robiliśmy dotychczas proste rozróżnienie na tych, którzy oddają Bogu wszystko, czyli konsekrowani, i ci, którzy oddają tylko część, czyli świeccy. I że Bóg żąda wszystkiego tylko od niektórych. Może też od niektórych świeckich, ale tylko niektórych.
Nie na tym polega jednak życie chrześcijanina, że oddaje on z niego tylko część. Albo to życie jest więzią z Chrystusem albo nie jest nim wcale. Poza tą więzią nie ma prawdziwego chrześcijaństwa. Jeśli więc ktoś rozumie swoją wiarę jako więź miłości, to wówczas nie ma wersji light, czyli mniej wymagającej dla jednych, a bardziej wymagającej dla drugich. Miłość zawsze prowadzi do oddania siebie w całości. Każdy ksiądz, każdy małżonek, każda osoba żyjąca w jakimkolwiek stanie, jest powołana do świętości, tzn. oddania siebie całej do dyspozycji Boga. Jest wezwana, aby poddać Jego woli dosłownie wszystko.
No, ale wydaje się, że zakonnicy oddają więcej: nie mają rodzin, ślubują ubóstwo… A świeccy mogą mieć i rodziny i majątki.
Już Sobór Watykański II mówi, że nie ma świętości dla wybranych. Nie ma specjalnej drogi do świętości w postaci życia konsekrowanego, i bardziej zwyczajnej dla świeckich. Wszyscy, i to równo, są powołani do oddania swojego życia Bogu. W przypadku osób świeckich nie trzeba więc porzucać rodziny, aby wszystko podporządkować woli Bożej.
Ale co znaczy oddać wszystko, żyjąc w rodzinie?
Oddać wszystko znaczy kochać całkowicie i bezwarunkowo. Jest jedno zdanie św. Pawła, które może budzić nasze zdziwienie. Pisze on, aby żony były poddane we wszystkim mężom, a mężowie aby miłowali żony. Trzeba oczywiście wziąć pod uwagę kontekst kulturowy tego tekstu, aby kobiety nie czuły się uprzedmiotowione. Ten tekst właściwie rozumiany na taką przedmiotową interpretację nie pozwala. Chciałem jednak zwrócić uwagę na to, że bardziej zobowiązujące jest nie to pierwsze, czyli wzajemne poddanie się małżonków, ale to drugie, czyli miłość. Można być sobie wzajemnie poddanym, ale nie kochać. To jest możliwe, bo wystarczy się do drugiego jakoś dostosować. To kosztuje, ale nie tak bardzo jak miłość. Dlatego św. Paweł pisze dalej, że miłość małżeńska ma być podobna do tej, jaką Chrystus umiłował Kościół. A co to znaczy? To znaczy, że ona prowadzi do oddania swojego życie dla drugiego. To jest prawdziwa cena miłości. I to takiej, która naprawdę staje się krzyżem. Czy tego nie można nazwać oddaniem wszystkiego?
To jest rzeczywiście podnoszenie moralnej poprzeczki. I paradoksalnie, także w odniesieniu do życia małżeńskiego. Myślę, że od dzisiaj będę proponował czytanie najpierw Gaudete et exsultate, a dopiero potem Amoris laetitia. Wówczas nie będzie nieporozumień co do intencji papieża, który wzywa do towarzyszenia małżonkom w drodze do świętości.
To prawda. Papież nie umniejsza ewangelicznemu wymaganiu, aby żyć tak, żeby wszystko oddać Bogu i drugiemu człowiekowi. Tylko że ten cel osiąga się na drodze stopniowego dojrzewania. Pozostawienie na niej tych, którzy się ociągają albo noszą zadane przez innych rany, nie jest postawą dobrego pasterza. Dlatego towarzyszenie i rozeznawanie osobom żyjących w tzw. związkach nieregularnych nie przeczy zasadniczemu celowi, jakim jest świętość. Wszyscy, dokładnie wszyscy, są powołani do świętości.
Dlaczego jednak ten medialny, czyli często zafałszowany obraz Franciszka, trafia w Polsce na tak podatny grunt?
Bo nam wciąż bardziej odpowiada model klerykalny, w którym ksiądz załatwia wszystko. To on rozstrzyga konkretne sytuacje na podstawie prawa, a ludzie dostosowują się do jego decyzji. Prowokacja papieża Franciszka polega więc na tym, że wzywa on duchownych do zaangażowania się w relacje z ludźmi, do bycia blisko nich, a nie tylko rozstrzygania ich spraw. Chce, aby księża im towarzyszyli także wtedy, gdy ich sytuacja nie jest całkowicie poukładana. A to oznacza prawdziwe wyjście i zaangażowanie się w czasami bardzo trudne relacje. To zaangażowanie oczywiście dotyczy każdej ze stron. Jeśli ma się odbywać prawdziwe rozeznawanie sytuacji małżeńskich, to nie odbędzie się ono bez częstych spotkań i rozmowy duchownych i świeckich. Nie będzie go bez żywych wspólnot parafialnych, bez wiary, która przekłada się na miłość braterską. A to może budzić lęk. Bo to oznacza, że ksiądz będzie musiał się niejako odsłonić i przyznać, że on też jest człowiekiem w drodze.
Poznałem kiedyś mężczyznę, który mi powiedział, że od pewnego czasu może przyjmować Komunię, bo żyjąc w nowym związku zachowuje wstrzemięźliwość seksualną. Zapytałem go, dlaczego podjął taką decyzję, a on odpowiedział, że to przyszło samo, bo jego druga żona zachorowała. Zapytałem więc, co z żoną z małżeństwa sakramentalnego, a on odpowiedział, że nawet nie wie, co się z nią dzieje. Ta krótka rozmowa uświadomiła mi, o czym mówi papież Franciszek: można spełnić normę prawną w postaci wstrzemięźliwości seksualnej w drugim związku i przyjmować Komunię, ale w ogóle nie pytać o to, czy miłość z pierwszego małżeństwa nie zobowiązuje do naprawienia krzywd. Można spełnić normę, ale nadal nie kochać. Można na przykład nie płacić alimentów, ale dostać rozgrzeszenie, bo ksiądz o nie nie zapytał.
Dlatego Franciszek mówi o prawdziwym zaangażowaniu się na drodze nawrócenia, a nie tylko zewnętrznym spełnieniu normy prawnej. Poza tym taka wiara nie jest relacją do Boga, ale zewnętrznym przestrzeganiem wymagań prawa.
Trochę zmienię temat, ale nadal będziemy rozmawiać o ludzkich relacjach. Teraz odrobinę szerzej, tzn. w kontekście społecznym. Franciszek mówi: państwo świeckie to państwo zdrowe. Co to znaczy?
W polskiej konstytucji jest mowa o autonomii państwa i Kościoła. To oznacza również współpracę, ale nie jakieś utożsamienie. Takie utożsamienie oznaczałoby de facto tworzenie państwa wyznaniowego. Ma to być oczywiście współpraca przyjazna. Ma ona służyć przede wszystkim konkretnym ludziom i też służyć jedności społecznej.
I dbanie o tę jedność jest tradycyjną rolą prymasa.
Zadaniem prymasa jest pokazywanie fundamentów. A fundamentem życia społecznego jest miłość.
A nie sprawiedliwość?
Trzeba przypomnieć sobie chociażby kazania prymasa Wyszyńskiego. Wielokrotnie mówił on o miłości nawet do tych, którzy nas prześladują. Podkreślał, że nie mamy prawa odpowiadać złem na zło, nienawiścią na nienawiść. A to oznacza postawę szacunku wobec wszystkich. To jest fundament jedności i w Kościele, i w społeczeństwie. A warto przypomnieć sobie, że prymas mówił to także w czasie millennium, kiedy powstało ogromne napięcie między Kościołem a władzami komunistycznymi. Prymas często mówił też o przebaczeniu, że bez niego nie ma przyszłości narodu. Dlatego sama sprawiedliwość nie wystarcza, aby zachować jedność. Również papież Franciszek powiedział na Jasnej Górze, że Polacy wiele przetrwali właśnie dzięki jedności.
Wokół jakich wartości powinna być budowana ta jedność?
Podstawą powinno być chrześcijańskie rozumienie człowieka. O tym przypominał często Jan Paweł II. Nie sama religia, ale właśnie to, jak ona rozumie człowieka, stoi w centrum relacji państwo–Kościół i jedności społecznej. Musimy więc patrzeć na Chrystusa i uczyć się Jego człowieczeństwa.
Myślę, że trochę brakuje miejsc prawdziwego dialogu w Polsce, aby ta chrześcijańska wizja człowieka mogła inspirować. I nie tylko dla katolików, bo inaczej jednoczyć się będziemy tylko my sami, a nie o to chodzi.
Przestrzenią dialogu i poważnej refleksji jest Zjazd Gnieźnieński. Chcemy się ze sobą spotykać i rozmawiać. To prowadzi też do ożywienia odpowiedzialności za społeczności, w których żyjemy. Z jednej więc strony są zaproszeni uznani w Polsce i Europie wykładowcy, a z drugiej organizowana jest przestrzeń warsztatowa do przemyślenia sposobu wprowadzania przedyskutowanych idei w lokalną praktykę. Tutaj nie ma promocji żadnego ze środowisk czy ruchów kościelnych. Jest natomiast otwarcie na chrześcijan niekatolików i wszystkich ludzi szukających inspiracji w chrześcijańskim sposobie myślenia. Spotykamy się więc i dzielimy swoimi przemyśleniami. Chcemy się nawzajem inspirować. O czym zresztą mówi hasło tegorocznego zjazdu: „Europa ludzi wolnych. Inspirująca moc chrześcijaństwa”.