Ogólnopolska Kongregacja Powołaniowa, 28.02.2025 Gniezno

Homilia Prymasa Polski abp. Wojciecha Polaka wygłoszona podczas Mszy św. sprawowanej na rozpoczęcie Ogólnopolskiej Kongregacji Powołaniowej w Gnieźnie, 28 lutego 2025, katedra gnieźnieńska. 

(…) gdy Duch Święty zstąpi na was, otrzymacie Jego moc i będziecie moimi świadkami (…) aż po krańce ziemi (Dz 1,8).

Drodzy Siostry i Bracia

Był obyczaj w rodach rycerskich i możnowładczych, że – jeśli synów było paru – jednego z nich przeznaczano do kariery duchownej (…) Wojciech Sławnikowicz, jeden z młodszych synów Sławnika, nie był pierwotnie przewidziany do stanu duchownego. Był urodziwym, udanym dzieckiem i ojciec myślał dlań o karierze rycerskiej. Z tej przyczyny nawet imię dano mu takie, a nie inne: Wojciech, tyleż znaczy, co: radość wojów (rycerzy). Odmieniło się to jednak, gdy malec ciężko zachorował i stracono wszelką nadzieję, że wyżyje (…) Nie mając już żadnej nadziei, położono malca na ołtarzu kościelnym przed Bogurodzicą, ofiarując Bogu. A że rycerskie słowo nie dym – zostało już tak, gdy wbrew wszelkim spodziewaniom ozdrowiał. W ten to sposób współczesny nam Autor, nawiązując do historii życia świętego Wojciecha i tej opisanej w Jego Pierwszym żywocie przez Jana Kanapariusza, i tej uchwyconej w scenie uwidocznionej tutaj na Drzwiach Gnieźnieńskich, mówi nam o powołaniu świętego Wojciecha. I choć – jak widzimy – zostało ono opisane w nawiązaniu do obowiązujących wówczas zwyczajów, to jednak w całej tej historii wskazuje nam również na pewien plan, na palec, na myśl Bożą. Pierwszy kronikarz żywotów Świętego Wojciecha, awentyński mnich Kanapariusz, powie wprost, że wojciechowi rodzice ulegli temu, że miał kształtną postać i wielką urodę i przeznaczyli go światu. Bóg zaś, poprzez to trudne wydarzenie, jakiego mieli wkrótce po urodzeniu swego syna doświadczyć, to złe ich upodobanie – jak powiada wprost Kanapariusz – sam naprawił. Choć bowiem Pan Bóg – powiedzmy to słowami papieża Franciszka z ubiegłorocznego orędzia na Dzień Modlitw o Powołaniaszanuje przecież naszą wolność bardziej niż ktokolwiek inny, nie narzuca się, lecz proponuje siebie, to jednak – jak nam wskazywał jeszcze dalej papież – warto jednak w naszych planach pozostawić Mu przestrzeń, by odnaleźć szczęście w pójściu za Nim, w całkowitym oddaniu się Jemu. Uczył się więc nasz Wojciech Sławnikowicz, pewnie już od tej pierwszej decyzji swoich rodziców, przez całe swoje życie właśnie tego, że w życiu to właśnie Bogu trzeba pozostawić przestrzeń. I zdaje się, że był nasz Święty w tej Bożej nauce niezwykle pojętny, aż do swej ostatniej godziny, gdy w kraju pogańskich Prusów, przed swą męczeńską śmiercią, jasno przed nimi – jak mówi nam o tym Jego żywot – wyznawał: z urodzenia jestem Słowianinem, o imieniu Wojciech, z powołania jestem zakonnikiem; niegdyś wyświęconym na biskupa. Teraz z obowiązku jestem waszym apostołem. Przyczyną naszej podroży jest wasze zbawienie, abyście porzuciwszy głuche i nieme bałwany uznali Stwórcę waszego, który jest jedynym Bogiem i poza którym innego boga nie ma; abyście wierząc w Jego imię mieli życie.

Moi Drodzy!

Rozpocząłem od świętego Wojciecha, bo jesteśmy tutaj, przed relikwiami naszego Świętego Patrona i choć przemawia do nas z oddali wieków, chcemy, aby w naszej pracy i posłudze, wstawiał się za nimi. Jeszcze raz witam więc was wszystkich serdecznie w Gnieźnie. Cieszę się, że obraliście to miejsce na kolejną kongregację powołaniową. Cieszę się, bo w tym Roku Świętym, który w Kościele wszyscy przeżywamy, tutaj, w Gnieźnie, wspominamy jeszcze tysiąclecie koronacji Bolesława Chrobrego i narodziny królestwa, a także dziękujemy Bogu za 1025 lat archidiecezji i metropolii gnieźnieńskiej, pierwszej na ziemiach polskich, która została ustanowiona podczas pamiętnego Zjazdu Gnieźnieńskiego w 1000 roku. Nasze rocznice przeplatają się jednak z konkretnym życiem, tak jak dzieje powołania i życia Świętego Wojciecha, wplotły się w nasze dzieje i w naszą historię. Stały się przy tym i wciąż są nadal wezwaniem dla nas. I chyba nikt, tutaj, przy relikwiach i przy grobie Świętego, bardziej trafnie nie odczytał tego wezwania niż święty Jan Paweł II. On to, podczas swojej pielgrzymki mówił, że na świętym Wojciechu wypełniły się dosłownie słowa Chrystusa. On bowiem – jak modlimy się w prefacji o świętym Wojciechu – przeszyty włóczniami, obumarł jak ziarno pszenicy wrzucone w ziemię. Sam stał się tym ewangelicznym ziarnem, które – jak mówił swym uczniom Jezus – tylko jeśli obumrze, przynosi plon obfity. Święty Jan Paweł II widział w tym obumieraniu świętego Wojciecha podwójne świadectwo: świadectwo życia i świadectwo służby apostolskiej. U podstaw jednego i drugiego była miłość do Syna Bożego. Poszedł za Chrystusem jako wierny i ofiarny sługa, dając o Nim świadectwo za cenę swej krwi. Rzeczywiście, słowa dzisiejszej janowej Ewangelii o ziarnie, które obumierając, przynosi plon obfity, dosłownie spełniły się w życiu i śmierci świętego Wojciecha. Myśląc więc o Nim, o Jego powołaniu i życiu, a także o Jego misyjnej gorliwości i świadectwie męczeńskiej krwi, czytamy tutaj tę janową Ewangelię. Wciąż bowiem wierzymy, i za świętym Janem Pawłem II stąd, ze Wzgórza Lecha, powtarzamy, że to Wojciechowe świadectwo jest wciąż obecne w Kościele i wciąż wydaje owoce, że święty Wojciech jest ciągle z nami, że pozostał w piastowskim Gnieźnie i w Kościele powszechnym otoczony chwałą męczeństwa. I że ten świętowojciechowy zasiew krwi, rodzi wciąż nowe, duchowe owoce. I że i my o te duchowe owoce chcemy i powinniśmy dziś się modlić. Powinniśmy prosić o nie za wstawiennictwem świętego Wojciecha. Wspomniany już przeze mnie Autor współczesnego żywota świętego Wojciecha słusznie napisał, że przecież po ludzku rzecz biorąc, przegrał Wojciech życie w sposób totalny. Miał być rycerzem, a obróciło się inaczej. Został biskupem – i przegrał to swoje biskupstwo, gdyż nikogo nie poprawił ani poprowadził, ani zmienił; dwukrotnie porzucał owo biskupstwo, za drugim razem definitywnie. Czuł się szczęśliwy w klasztorze na Awentynie, lecz nie pozwolono mu pozostać mnichem. Chciał być misjonarzem bez broni – i zaledwie po dziesięciu dniach zabito go w odwrocie. Nie ochrzcił tu ani jednego człowieka i nawet ani jeden człowiek nie chciał go wysłuchać. Czegóż więc dokonał w życiu? Tak to mogło wyglądać. Lecz stała się potem rzecz bardzo dziwna: samo życie przekreśliło owe trzeźwe rachunki. Tak: stała się doprawdy rzecz zdumiewająca. Bardzo wiele spraw wielkich i znaczących stało się przez tę śmierć, tak z pozoru bezużyteczną.

Moi Kochani!

Ziarno musi wpaść w ziemię. Ziarno musi obumrzeć, aby przynieść plon. Chyba jednym z naprawdę przekonujących obrazów tego, czym jest powołanie, jest i może być, tak sądzę, obraz rzucanego przez Jezusa w ludzkie serca ziarna. Zawsze musi i nas zdumiewać niebywała hojność siewcy, który wyszedł siać. On przecież nie wybiera tylko tych nielicznych i nie dokonuje jakiejś wstępnej selekcji. Nie ogranicza się tylko do tych, którzy szybko i łatwo, bez problemów i zmagań, mogą przyjąć Jego zasiew. Nie wyklucza z niego bowiem i tych, którzy potrzebują i będą potrzebować więcej czasu, aby to ziarno przyjąć. Dobrze bowiem wie – jak na to pięknie wskazał w ubiegłorocznym orędziu powołaniowym papież Franciszek – że tam, gdzie wszystko wydaje się martwe, ze wszystkich stron pojawiają się ponownie kiełki Jest to siła nie mająca w sobie równych (…) pośród ciemności zaczyna przecież zawsze wzrastać coś nowego, co wcześniej czy później przynosi owoc. Tym, którzy towarzyszą Boskiemu siewcy, musi towarzyszyć cierpliwość. Muszą być oni ludźmi cierpliwości, ufności i nadziei. Muszą oni bowiem zawsze widzieć, że – jak wskazuje papież Franciszek – odkupienie dokonane w wydarzeniu paschalnym daje nadzieję, pewną, niezawodną nadzieje, z którą można stawić czoła wyzwaniom rzeczywistości. I nie jest to wcale nadzieja jakichś nielicznych, wybranych, ale jest to nadzieja nas wszystkich, całego ludu Bożego. I nie jest to nadzieja obliczona na szybkie i błyskawiczne efekty, ale jasna i głęboka świadomość, że pomimo porażek i niepowodzeń, dobro, które siejemy, rośnie w ciszy. I nie jest to nadzieja samotnych, jakby – jak to nazywa w swym powołaniowym orędziu papież – jakiś odizolowanych jedna od drugiej wysp zamkniętych w sobie, ale ludzi wielu łask i charyzmatów, wezwanych do słuchania siebie nawzajem i do podążania razem, aby je odkrywać i rozeznawać, do czego wzywa nas Duch dla dobra wszystkich. Sądzę, że tak właśnie tworzą się prawdziwie pola nadziei, na których zasiane przez Jezusa ziarno powołania rodzić będzie plon obfity. Ewangelista Jan mówi tutaj o konieczności obumarcia ziarna. Widzimy, że rozumie to bardzo konkretnie, jako zdolność dania siebie w miłości, zdolność dania swego życia. Nasze życie bowiem – jak czytamy jeszcze w orędziu powołaniowym – urzeczywistnia się i spełnia, właśnie wtedy, gdy odkrywamy, kim jesteśmy i jaką drogę możemy obrać, aby stać się znakiem i narzędziem miłości. Potrzebna jest nam gotowość. Potrzebna jest nam odwaga. Potrzebna jest nadzieja. Święty Wojciech jest ciągle z nami. On, niestrudzony świadek i głosiciel Chrystusa, wspiera nas swym wstawiennictwem. Modląc się dziś przed Nim, prośmy: mężny pasterzu, święty męczenniku, chlubo tej ziemi, ojcze i patronie, krwi twoje zasiew niechaj wyda polny, wiecznie trwające. Amen.      

Udostępnij naShare on Facebook
Facebook
Tweet about this on Twitter
Twitter