Pielgrzymka maturzystów, 4.03.2024 Jasna Góra
Homilia Prymasa Polski abp. Wojciecha Polaka wygłoszona podczas Mszy św. sprawowanej w czasie pielgrzymki maturzystów z archidiecezji gnieźnieńskiej na Jasną Górę, 4 marca 2024, Kaplica Cudownego Obrazu.
Drodzy Współbracia w Chrystusowym Kapłaństwie,
Kochani Rodzice i Wychowawcy,
Umiłowani Maturzyści
W Kanie Galilejskiej odbywało się wesele i była tam Matka Jezusa. Już w pierwszym zdaniu dzisiejszej Ewangelii, którą przed chwilą czytaliśmy, święty Jan mówi nam o obecności Matki Jezusa. Ona była na weselu w Kanie Galilejskiej. Ona tam była obecna. Ona była obecna w tym, co tam się konkretnie wydarzyło. I choć to prawda, że nie Ona była główną, a więc pierwszoplanową bohaterką tego wydarzenia, o którym opowiada nam Ewangelia, ale Jezus, Jej Syn, to jednak Jej obecność przyczyniła się niewątpliwie również i do tego, że – jak napisał święty Jan – taki to właśnie początek znaków uczynił Jezus (…) Objawił swoją chwałę i uwierzyli w Niego Jego uczniowie. Obecność Matki Jezusa na weselu w Kanie Galilejskiej nie tylko bowiem, w pewnym sensie uchroniła wówczas tych młodych ludzi, galilejskich nowożeńców, od – jak ktoś pewnie trafnie to nazwał i zauważył – poważnego społecznego faux pas, które mogło stać się przedmiotem żartów, a więc także potem ich cierpienia, na wiele lat, ale właśnie poprzez to, co wówczas na Jej przecież prośbę uczynił Jezus, Ona, Jego Matka, przyczyniła się do wzbudzenia wiary w Jego uczniach. W ten sposób w uczniach zaczyna się rozwijać ziarno wiary, to znaczy, wierzą, że w Jezusie jest obecny Bóg, miłość Boga. Widząc bowiem, co On uczynił, będąc świadkami tego, co On zrobił, uczniowie Jego odczytali Boży znak i uwierzyli w Niego. Cudownie pomyśleć – jak mówił kiedyś papież Franciszek – że tym pierwszym znakiem, którego dokonuje Jezus, nie jest jakieś nadzwyczajne uzdrowienie czy cud w świątyni jerozolimskiej, lecz pewien gest, gest – jak zauważa papież – domowy, cud, powiedzmy „na paluszkach”, dyskretny, milczący, który wychodzi naprzeciw prostej i pokornej potrzebie zwykłych ludzi.
Moi Kochani!
W Kanie Galilejskiej była Matka Jezusa. Przybywając tutaj, na to miejsce, na Jasną Górę, do kaplicy Cudownego Obrazu, przed oblicze Jasnogórskiej Pani i Królowej, my także wierzymy – jak uczył nas m.in. święty Jan Paweł II – że Ona, Matka Jezusa, ma właśnie tutaj, w tym świętym miejscu nie tylko swój Obraz, swój Wizerunek, jeden z najbardziej znanych i najbardziej czczonych na całym świecie – ale która tutaj w jakiś szczególny sposób jest. Jest obecna. Jest obecna w tajemnicy Chrystusa i Kościoła. Jest obecna dla każdego i dla wszystkich, którzy do Niej pielgrzymują, którzy do Niej przychodzą, którzy tutaj, tak jak dziś my wszyscy, niejako u Jej stóp, przed Nią się gromadzą. Są różne okoliczności, które prowadzą nas do Niej. Dziś więc jesteśmy razem z wami, drodzy tegoroczni maturzyści z archidiecezji gnieźnieńskiej, którzy przed maturą przyjechaliście na Jasną Górę. Bardzo się cieszę, że jest was wielu i bardzo się cieszę, że na drodze przygotowania do czekających was tegorocznych egzaminów maturalnych, znalazło się i to miejsce i to spotkanie tutaj, w tym jasnogórskim Domu Matki Jezusa. Może dla kogoś z was pewnym impulsem było również już to ubiegłoroczne nawiedzenie naszej archidiecezji przez wędrującą kopię tego Cudownego Wizerunku Czarnej Madonny. Może już tam, w naszych parafiach, to właśnie spotkanie z Nią przypomniało wam i wyzwoliło to pragnienie, po prostu chęć przyjechania tutaj, na Jasną Górę. Może też ktoś z waszych koleżanek czy kolegów wprost zachęcił was i zaprosił do tego dzisiejszego wyjazdu. A może jest to już to właśnie wasze, jak najbardziej osobiste przecież pragnienie serca – nie zaś strach czy lęk przed maturą – które sprawiło, że tu jesteście. Proszę więc was, że gdy dziś słyszycie teraz w Ewangelii o weselu w Kanie Galilejskiej, abyście pomyśleli trochę o sobie, że może i was, tak jak wtedy Jezusa i Jego uczniów, zaproszono dziś, właśnie tutaj, na to szczególne miejsce, zaproszono tak, jak ich wtedy na wesele, aby prawdziwie przeżyć radość spotkania, aby doświadczyć miłości i bliskości Pana Boga, aby ucieszyć się obecnością Jezusa i Jego Matki, abyście więc i wy – jak wtedy Jego uczniowie – mogli na własne oczy zobaczyć, że to właśnie dzięki Niemu uczta weselna staje się jeszcze piękniejsza, że ludzkie życie staje się piękniejsze, bo On przecież – jak to kiedyś trafnie powiedział papież Benedykt XVI – niczego nam z życia nie zabiera, niczego nas tak naprawdę nie pozbawia z tego, co to życie czyni dobrym i prawdziwym, ale wszystko nam daje. On bowiem daje naprawdę wszystko to, co czyni nasze życie i nas w nim – a co więc może czynić i wasze życie – odważniejszym, piękniejszym, bardziej jeszcze i głębiej sensownym, po porostu, krótko mówiąc, szczęśliwszym.
Moi Drodzy!
Trudno się pewnie nie zgodzić z papieżem Franciszkiem, który w swym tegorocznym przesłaniu do młodych pisał, że młodość to czas pełen nadziei i marzeń, choć – jak sam zaraz dość trzeźwo dodawał – w dzisiejszych czasach, w życiu tak wielu osób, w tym także tak wielu ludzi młodych, nadzieja zdaje się być wielką nieobecną. Wszyscy dobrze wiemy, że przyczyn tego stanu rzeczy jest bardzo wiele. Nie będę ich tu wymieniał, ale raczej podzielę się z wami pewnym świadectwem, pewnym inspirującym mnie przykładem, który znalazłem ostatnio w jednym z czasopism. Do przeczytania i do zainteresowania skłonił mnie najpierw sam tytuł tego wywiadu, a mianowicie: Szczęście jest wtedy, kiedy dążysz. A w nim pewien – jak czytałem – filozof i przedsiębiorca, zapytany wprost, gdzie w tym życiu, takim jakim ono jest, jest miejsce na szczęście, odpowiedział taką historię, że zaprzyjaźnieni z nim hodowcy kwiatów opowiadali mu o pewnym eksperymencie: dano roślinie idealne warunki, czyli idealną temperaturę, idealną wilgoć, idealne oświetlenie. I ona wtedy zaczęła marnieć, ponieważ roślina żyje dzięki temu, że dąży do światła, do wody, do słońca. A więc pragnienie – mówił ten człowiek – daje właśnie energię do poszukiwań i dopowiedział wtedy jeszcze, że według niego można chyba zaryzykować twierdzenie, że szczęście jest wtedy, kiedy dążysz, kiedy więc rozwijasz swoje marzenia, kiedy widzisz nie tylko siebie, ale wokół siebie i drugich, i widzisz, jak Maryja w Kanie, nie tylko ich problemy, ale ich samych, gdy pojmujesz, gdy rozumiesz, że ta sprawa jest dla nich ważna, że oni są ważni, że ważne są ich historie i ich zmagania, ważne ich cierpienie, że uczysz się więc od Niej, że wszyscy właśnie tutaj uczymy się od Niej, tego troskliwego, krzepiącego i pełnego miłości spojrzenia. Uczymy się też od Niej, od Matki Jezusa, mówić o tym Jezusowi. Papież Franciszek powie wprost, że nadzieja jest przecież podsycana przez modlitwę. A wyjaśniając tę prawdę, porównuje modlitwę do wysokogórskiej wspinaczki: kiedy jesteśmy na ziemi, często nie widzimy słońca, ponieważ niebo jest pokryte chmurami. Ale jeśli wzniesiemy się ponad chmury, ogranie nas światło i ciepło słońca: i w tym doświadczeniu odnajdujemy pewność, że słońca jest zawsze obecne, nawet gdy wszystko wydaje się szare.
Moi Drodzy!
Nie przyjechaliście na Jasną Górę, by się tutaj zabezpieczyć na czekający was czas matur. Przed wami nie są przecież szare dni, ale wasze dążenia i marzenia, które macie w sobie i które warto podjąć. Warto o nie zawalczyć. Warto z nimi iść do Jezusa. Warto o nich też powiedzieć dziś Jego Matce, naszej Matce, bo Ona jest Matką Jezusa, Matką Kościoła, Matką nas wszystkich. Warto Jej to wszystko zawierzyć, jak dziś tutaj, na Jasnej Górze, to czynimy. Wspomniany przez mnie już papież Franciszek w swej opowieści o Kanie Galilejskiej zwrócił kiedyś jeszcze uwagę na dość ciekawy szczegół tego opowiadania. Mówił, że zazwyczaj na koniec uczty podawano wino niezbyt dobre. Tak też robi się i dzisiaj, ludzie nie rozróżniają już wówczas tak dobrze, czy jest to dobre wino, czy też już lekko rozwodnione. Natomiast Jezus pilnuje, aby uczyta zakończyła się najlepszym winem. Mówi to nam symbolicznie – jak komentuje i tłumaczy to papież – że Bóg chce dla nas zawsze jak najlepiej, chce, abyśmy byli szczęśliwi. Nie stawia sobie żadnych granic i nie wymaga od nas odsetek (…) Przeciwnie, radość, którą Jezus pozostawia w naszych sercach jest radością pełną i bezinteresowną. Nigdy nie jest radością rozwodnioną. I takiej radości właśnie wam życzę i o taką modlę się dziś z wami i za was. Aby radość wasza była pełna.