Uroczystość Wszystkich Świętych, 1.11.2016 Gniezno
Homilia Prymasa Polski abp. Wojciecha Polaka wygłoszona w uroczystość Wszystkich Świętych, 1 listopada 2016, cmentarz św. Piotra w Gnieźnie.
Umiłowani w Panu, Siostry i Bracia!
Dziś przychodzimy na cmentarz. Stajemy przy grobach naszych bliskich zmarłych. Odmawiamy za nich modlitwę z nadzieją, że miłość może dotrzeć aż na tamten świat. Nasza obecność w tym miejscu jest nie tylko dowodem pamięci, wdzięczności i miłości, ale także wiary, że jest możliwe wzajemne obdarowanie, w którym jesteśmy połączeni więzami uczucia poza granice śmierci. Dlatego w tym dniu i w tym miejscu – jak przypomniał nam papież Franciszek – odczuwamy szczególnie żywo rzeczywistość świętych obcowania, naszej wielkiej rodziny, składającej się z wszystkich członków Kościoła, zarówno nas, którzy jeszcze pielgrzymujemy na ziemi, jakże tych – niezmiernie przecież liczniejszych – którzy już ją opuścili i odeszli do nieba. Ale właśnie w takim miejscu odczuwamy też szczególnie żywo, że ludzkie życie na ziemi ma swój kres, że groby naszych najbliższych przypominają nam o śmierci, że jest rzeczą nierozumną i ostatecznie nieludzką ukrywanie czy wręcz cenzurowanie tej prawdy tak, byśmy, o ile to możliwe, w ogóle się z nią nie zetknęli. Za każdym razem, gdy nasi bliscy odchodzą powraca bowiem ona do nas jak cierń, dotyka nas osobiście i pewnie w niejednym czy niejednej z nas rodzi wówczas pytanie czy to wszystko, czy ludzkie życie kończy się jedynie tutaj, na cmentarzu, czy kończy się grobem, czy też przechodząc przez śmierć jak przez swoistą bramę otwiera się przed nami życie, owa pełnia życia, a więc – jak to ktoś pięknie i trafnie powiedział – prawdziwe życie, które całkowicie i bez zastrzeżeń, w całej pełni, po prostu jest życiem. Albowiem – jak mówi nam Księga Mądrości – przecież śmierci Bóg nie uczynił i nie cieszy się ze zguby żyjących (…) On dla nieśmiertelności stworzył człowieka, uczynił go obrazem swej własnej wieczności. Śmierć – jak śpiewamy w jednej z wielkanocnych pieśni – splotła się z życiem i nieustannie kroczy polem żywych. I ona więc stawia nam pytania o naszą wiarę w zmartwychwstanie i życie wieczne, o nieśmiertelność, o sens i wartość naszego życia, o nasze powołanie i ostateczne przeznaczenie, o to, skąd jesteśmy i dokąd idziemy, gdzie jest ostateczny cel naszej wędrówki, o ten dzień, w którym my, obdarowani już w sakramencie chrztu świętego życiem Bożym, odrodzeni z wody i Ducha Świętego na życie wieczne, staniemy się całkowicie do Niego, do Boga, podobni, bo – jak zapewniał nas dziś w swoim Liście święty Jan Apostoł – ujrzymy Go wtedy takim, jakim jest.
Moi Drodzy!
W naszej pielgrzymiej drodze towarzyszą nam więc pytania. Niekiedy, jak dziś, w tym szczególnym dniu roku, który spędzamy na cmentarzach, towarzyszy również modlitwa i refleksja. Ale towarzyszy nam też Bóg, obecny w swoim Słowie, którego przed chwilą wspólnie wysłuchaliśmy. A w nim przemawia do nas najpierw ten apokaliptyczny obraz tłumu, którego – jak czytaliśmy w Księdze Apokalipsy – nikt nie mógł policzyć, z każdego narodu i wszystkich pokoleń, ludów i języków, stojący przed tronem i przed Barankiem. Papież Franciszek, medytując kiedyś nad tą biblijną sceną zauważył, że można w tym ludzkim tłumie, wynurzającym się dziś przed naszymi oczyma z mroku wieków i pokoleń, w tym tłumie ludzi, którzy poprzedzili nas już w drodze do Domu Ojca, dostrzec bardzo istotną cechę charakterystyczną. Są to osoby, które całkowicie należą do Boga. Wśród wielu słów, w których opisana jest nam ta właśnie przynależność, pojawia się wskazanie, że ten wybrany tłum w białych szatach naznaczony jest pieczęcią Boga. Bóg nas sobie opieczętował. W sakramencie chrztu świętego i my, ochrzczeni, otrzymaliśmy pieczęć naszego Ojca niebieskiego i staliśmy się Jego dziećmi. Chrzest – jak uczy nas Katechizm Kościoła Katolickiego – opieczętowuje chrześcijanina niezatartym duchowym znamieniem (sakramentalnym charakterem) jego przynależności do Chrystusa. Znamienia tego nie może wymazać żaden grzech. Co więcej, ta Boża pieczęć w nas mówi nam i wciąż przypomina, że jeśli w naszym życiu pozostaniemy wierni obietnicom chrztu świętego, będziemy mogli kiedyś odejść z tym znakiem wiary i z nadzieją oczekiwać spotkania z Bogiem w wieczności. A święci, których dziś wspominamy – powie nam jeszcze papież Franciszek – także ci nam bliscy, bezimienni i często innym nieznani, to właśnie ci, którzy żyli łaską swojego chrztu, zachowali nienaruszoną pieczęć, a postępując jak dzieci Boże, starają się naśladować Jezusa; a teraz dotarli do mety, ponieważ nareszcie widzą Boga takim, jakim jest.
Umiłowani Siostry i Bracia!
Słowo Boże zwraca dziś naszą uwagę i przypomina nam jednak nie tylko o tej niezatartej chrzcielnej Bożej pieczęci w nas. Jesteśmy przecież w drodze do Domu Ojca. Idziemy przez tę ziemię, zostawiając na niej swój własny ślad. Jesteśmy wezwani więc, by tak iść, by się w tej drodze nie zagubić. Gdy w tym szczególnym dniu, stajemy wobec tych, którzy przeszli swoją życiową drogę przed nami, dla których ta wędrówka osiągnęła już ziemski kres, Bóg wzywa nas słowami błogosławieństw, do podjęcia tej drogi. To jest właśnie – jak wskazywał w ubiegłym roku na rzymskim cmentarzu Verano papież Franciszek – droga do osiągnięcia prawdziwego szczęścia, droga, która prowadzi do nieba. I choć to prawda, że trudno ją niekiedy po ludzku zrozumieć, że idzie się nią pod prąd, że wymaga ona od nas odważnych i jasnych decyzji, że nie jest usłana kompromisami i domaga się jakieś zdecydowanej wewnętrznej akceptacji, a jednak Pan nam mówi, że właśnie ten, kto idzie tą drogą, drogą ewangelicznych błogosławieństw, jest szczęśliwy, wcześniej czy później dostępuje szczęścia. Możemy pytać: jak jednak mogą być szczęśliwi ludzie, którzy dziś płaczą, są smutni czy cierpią prześladowanie? Jak można być szczęśliwym, gdy jest się ofiarą pomówień, nagonki czy modnego dziś hejtu? Czy nie trzeba przeciw temu po prostu zaprotestować, jak najszybciej przerwać ten krąg zaciskającego się zła, samemu odpowiedzieć i zaatakować, dać jasny odpór atakom, aby nie dać się stłamsić? Czy proponowane nam więc dziś Chrystusowe błogosławieństwa nie są powodem pogłębiającego się wśród ludzi nieszczęścia, a nie drogą do osiągnięcia prawdziwego szczęścia? A może wyłania się z nich i taka prawda, że cierpiąc tutaj na ziemi, przetrzymując – jak mówimy – z zaciśniętymi zębami różne trudne nasze życiowe sytuacja, to, co nam się przydarza, że to wszystko tylko zwiastuje, że kiedyś pewnie wejdziemy w lepszy świat i ucieszymy się wielką nagrodą w niebie? Ale Jezus nie proponuje nam takiej drogi. Nie mówi: wytrzymajcie, proszę, trochę, a potem będzie lepiej. On sam żyjąc na tej ziemi duchem tych błogosławieństw, ukazał nam, że ten styl myślenia i życia, już tutaj, w drodze, zmienia samego człowieka, przewartościowuje jego życie, i nie ma nic wspólnego z jakimś samozaparciem czy samoograniczeniem czy też realizuje scenariusz jakieś ucieczki przed rozwiązaniem życiowych problemów i walką o bardziej ludzki świat.
Droga do nieba to nie jest droga ucieczki przed trudnymi sytuacjami w tym życiu czy zamknięcia się ze swymi problem w sobie samym. To jest droga otwartej konfrontacji z tym życiem, ale w duchu Jezusowych błogosławieństw. To jest droga człowieka, który wie, że łzy i płacz, że nieszczęścia i trudności, że smutek, niedostatek czy cierpienie, że domaganie się prawdy i sprawiedliwości, że szukanie przebaczenia i gotowość do przebaczenia, że konkretne czyny miłosierdzia, że troska o czystość intencji i serca, o wewnętrzną wolność wobec nacisków czy prześladowań, że to wszystko w tym życiu ma sens. I ma nie tylko jakiś ostateczny sens, ale ten właśnie, bo tak idziemy za Jezusem i w taki sposób jako chrześcijanie, naznaczeni od chrztu świętego Bożą pieczęcią, mamy z Nim i od Niego moc, by przemieniać ten świat, nasz świat, czyniąc go bardziej ludzkim i bardziej Bożym zarazem. Nasi zmarli, za których dziś, w tym świętym miejscu się modlimy, przypominają nam o takiej właśnie drodze. Przecież jeśli ich jeszcze pamiętamy, jeśli w sercu nosimy wciąż jakąś wdzięczność, jeśli się za nich dziś modlimy, jeśli tutaj, w to jesienne popołudnie, razem jesteśmy, to właśni dlatego, że w ich i w naszym zmaganiu, widzimy sens życia i drogę do Domu Ojca. A Jezus pragnie nam dziś jeszcze raz powtórzyć słowami śpiewanymi przed Ewangelią: przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy jesteście utrudzeni i obciążeni, a ja was pokrzepię. Przecież kiedyś, On sam, przyłączając nas do siebie w sakramencie chrztu świętego, nie powiedział nam: idźcie w życie i sobie sami radźcie, ale oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata. Amen.