Koronacja obrazu Matki Bożej Pocieszenia, 28.05.2017, Wiele

Homilia Prymasa Polski abp. Wojciecha Polaka wygłoszona podczas Mszy św. sprawowanej z okazji odpustu i koronacji łaskami słynącego obrazu Matki Bożej Pocieszenia, 28 maja 2017, uroczystość Wniebowstąpienia Pańskiego, sanktuarium kalwaryjskie w Wielu.

Ekscelencjo, Drogi Księże Biskupie Ryszardzie, Pasterzu Kościoła Pelplińskiego,
Współbracia w Kapłańskim Posługiwaniu,
Biskupi i Prezbiterzy,
Osoby Życia Konsekrowanego,
Umiłowani w Panu, Siostry i Bracia,
Drodzy Uczestniczy dorocznych uroczystości odpustowych ku czci Matki Bożej Pocieszenia w tym Sanktuarium Kalwaryjskim,

Jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata. Tymi słowami kończy się Ewangelia według świętego Mateusza. Te słowa usłyszeliśmy także my, świętując dziś, tutaj, na tym kalwaryjskim wzgórzu, uroczystość Wniebowstąpienia Pańskiego. Czterdzieści dni po Wielkanocy Kościół wspomina bowiem w liturgii to wydarzenie. Wspomina Wniebowstąpienie Pańskie. Jak czytaliśmy w pierwszym czytaniu w Księdze Dziejów Apostolskich, Jezus Chrystus po swojej męce i śmierci krzyżowej dał swoim uczniom wiele dowodów, że żyje: ukazywał się im przez czterdzieści dni i mówił o królestwie Bożym. A potem – jak opisuje nam z kolei Mateuszowa Ewangelia – gdy jedenastu uczniów udało się do Galilei, na górę, tam, gdzie im sam polecił (…) uniósł się w ich obecności w górę i obłok zabrał Go im sprzed oczu. Zmartwychwstały Pan na ich oczach został wzięty do nieba. On więc wyszedł z naszej ziemskiej przestrzeni, aby wejść do pełni chwały Boga. To prawda, że zniknął swoim uczniom z oczu, ale – jak dobitnie przypomniał nam w jednej ze swych katechez o chrześcijańskiej nadziei papież Franciszek – nie porzucił nas i o nas nie zapomniał. Jego imię, Jego tożsamość to bycie-z, a zwłaszcza bycie z nami, czyli z człowiekiem. Nasz Bóg nie jest Bogiem nieobecnym, porwanym przez odległe niebo. Przeciwnie jest Bogiem rozmiłowanym w człowieku, który jest kochany tak czule, że Bóg nie potrafi się od niego oddzielić. Owszem, Jezus Chrystus, Syn Boży, nasz Pan Zmartwychwstały – jak wierzymy i wyznajemy – wstąpił do nieba i zasiada po prawicy Ojca. Nie porzucił nas jednak i nie osierocił. Nieba przeminą – mówił nam papież Franciszek – ziemia przeminie, ludzkie nadzieje ulegną zniweczeniu (…) a On będzie Bogiem z nami, Jezus podążający wraz z nami. Dlatego odchodząc do Ojca i posyłając swoich uczniów w mocy zesłanego im z nieba, od Ojca, Ducha Świętego, na cały świat, wciąż nas zapewnia: jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata. Jak długo? Aż do skończenia świata! Nie lękajcie się! Jestem z wami! Jestem z wami tutaj, na tej ziemi, gdzie pracujecie i modlicie się, gdzie rodzicie się i umieracie, gdzie podejmujecie, każda i każdy z was, swoje własne powołanie. Jestem z wami, gdy radujecie się i smucicie, gdy podejmując codzienne wyzwania, pokonujecie różne przeszkody i trudności, a także wtedy, gdy cierpicie i doświadczacie trudu i smutku na tej ziemi. Jestem z wami, gdy znad tej ziemi podnosicie dziś wasze głowy i gdy z ufnością i nadzieją spoglądacie w górę, by zobaczyć waszą przyszłość. Tak, dziś trzeba zobaczyć przyszłość. Albowiem to właśnie we wniebowstąpieniu Jezusa – jak mówił kiedyś wspomniany już przeze mnie papież Franciszek – zawarta jest obietnica naszego uczestnictwa w pełni życia u Boga. We wniebowstąpieniu Jezusa odsłania się przed nami nasza przyszłość. We wniebowstąpieniu i my mamy drogę, która zaprowadzi nas do Domu Ojca. On, Zmartwychwstały, który dziś wstępuje do nieba, jeszcze raz mówi, że i nam idzie przygotować miejsce. A gdy odejdę i przygotuję wam miejsce – powtarza nam tak, jak sam zapowiedział to kiedyś swoim uczniom – przyjdę powtórnie i zabiorę was do siebie, abyście i wy byli tam, gdzie Ja jestem. Ten bowiem Jezus, wzięty od was do nieba, przyjdzie tak samo, jak widzieliście Go wstępującego w chwale.

Umiłowani w Panu Siostry i Bracia!

Wniebowstąpienie wciąż więc otwiera nas na przyszłość. Nie jest jakimś martwym zdarzeniem z odległej przeszłości. Nie ogranicza się bowiem tak naprawdę tylko do tego, co zdarzyło się kiedyś, dawno, tam, na górze w Galilei, czterdzieści dni po zmartwychwstaniu Pana. Nie jest owocem przeszywającej duszę nostalgii i tęsknoty. Nie wlewa więc w serce smutku i nie rodzi w nas żalu czy Nie może być więc i nie jest nigdy źródłem jakiegoś duchowego paraliżu. Także przez nie bowiem – jak to wspaniale wyraził w swej ostatniej katechezie papież Franciszek – przez swoje wniebowstąpienie sam Jezus prowadzi wciąż w swoim Kościele swoją terapię nadziei. Mówi nam – wyjaśnia papież – że wspólnota chrześcijańska nie jest i nie może być nigdy zamknięta w jakiejś ufortyfikowanej twierdzy, ale podąża do nieba w swoim najbardziej żywotnym środowisku, to znaczy jest tutaj wciąż w drodze. I tu, na tej ziemi, spotyka ludzi, z ich nadziejami i rozczarowaniami, czasami ciężkimi. I tu Kościół słucha opowieści wszystkich, tak jak się wyłaniają ze szkatułki osobistego sumienia: aby następnie ofiarować Słowo życia i świadectwo miłości Boga, miłości wiernej aż do końca. A wówczas ludzkie serce na nowo pała nadzieją. Wszyscy mieliśmy w życiu chwile trudne – mówi jeszcze papież – chwile mroczne, chwile kiedy szliśmy smutni, zamyśleni, bez perspektyw, mając przed sobą jedynie mur. Ale Jezus jest zawsze z nami, aby obdarzyć nas nadzieją. Aby rozpalić na powrót nasze serce, mówiąc: idź naprzód, nie lękaj się, jestem z Tobą! Oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata. A my jesteśmy dziś razem na tym kalwaryjskim wzgórzu we Wniebowstąpienie, aby jeszcze raz w naszym życiu, bo przecież tak wielu z was, Siostry i Bracia, wiernie przybywa na to święte miejsce co roku, aby jeszcze raz doświadczyć ożywczej i ożywiającej mocy tej jezusowej terapii nadziei. Jesteśmy więc tutaj razem, aby teraz, we wspólnocie wiary i modlitwy, która nas łączy, za Apostołem Pawłem wołać do Boga o ducha mądrości i objawienia, o światłe oczy serca, o wrażliwość na znaki Bożej obecności, na światła nadziei, które On sam, Zmartwychwstały, który wstępuje dziś do nieba, zapragnął nam ukazać i przed nami tutaj zapalić. Niewątpliwie jednym z tych Bożych znaków nadziei, jednym z tych świateł na naszej drodze do Domu Ojca, jednym z tych szczególnych śladów Bożej troski o nas i miłości, jest ten cudami słynący obraz Matki Bożej Pocieszenia, otaczany niezwykłą czcią wiernych na Kaszubskiej Ziemi. W nim bowiem Bóg dał nam Maryję, swoją Matkę Pocieszenia, naszą Matkę Nadziei. Za papieżem Franciszkiem pragnę więc i ja wam jeszcze raz powtórzyć, drodzy Siostry i Bracia, że nie jesteśmy sierotami, że mamy w niebie Matkę, że to Święta Matka Boża. To Matka Pocieszenia i Niezawodnej Nadziei. To kobieta, która uczy nas cnoty oczekiwania, także wówczas, gdy wszystko zdaje się być bezsensowne. To kobieta, która uczy nas wytrwania, w chwilach trudnych i wymagających pokory i uwagi. To kobieta, która uczy nas cierpliwości i słuchania, gdy my prosimy o radę i otwieramy nasze serca na głos Jej Boskiego Syna. To kobieta, która wzywa nas do działania, gdy swoją własną postawą wciąż nas upomina, że króluje ten, kto innym służy. Może nieco z ironią, a może właśnie do końca prawdziwie, aż do bólu, aż do przebudzenia serca, aż do wybicia z niebezpiecznego samozadowolenia i pustki obojętności, napisał w tym roku do młodych papież Franciszek, że Maryja nie jest typem kobiety, która, by czuć się dobrze, potrzebuje kanapy, gdzie mogłaby rozsiąść się wygodnie i bezpiecznie. Nie jest młodą kanapową! Jeśli potrzebna jest pomoc dla jej starszej kuzynki, nie marudzi i natychmiast wyrusza w drogę. To kobieta o przenikliwym i bystrym spojrzeniu, o dobrym i wrażliwym sercu. To kobieta, która uczy nas także żyć w postawie eucharystycznej, mianowicie Bogu dziękować, pielęgnować w sercu uwielbienie, nie tylko koncentrować się na problemach i trudnościach. To kobieta, która nas nigdy nie zdradzi, bo matki nie zdradzają i nie zdezerteruje, bo miłość nie zatrzymuje się i nie wycofuje, nawet wtedy, gdy napotyka opór i sprzeciw. To kobieta, której Jezus powierzył nasze życie: Niewiasto, oto syn Twój. Synu, oto Matka Twoja. Gdy więc właśnie u Matki, w Fatimie, w setną rocznicę Jej objawień, papież Franciszek postawił nam to dramatyczne wprost pytanie: powiedzcie mi, za jaką Maryją idziecie, ukazał nam, że nie wolno nam zniekształcać Jej macierzyńskiego oblicza, przycinać do naszych ludzkich wyobrażeń, wyciągać z Niej to, co nam z Jej matczynej drogi odpowiada. A zatem pytał i nas: czy idziemy za Nauczycielką życia duchowego, za tą pierwszą, która poszła za Chrystusem wąską drogą krzyża, dając nam przykład, czy też za nieosiągalną Panią, której ni jak nie da się naśladować? Czy idziemy za Błogosławioną, która uwierzyła, i która wierzy Bożym słowom zawsze i w każdych okolicznościach, czy też za Świętą z obrazka, i to nawet pobożnego, do której uciekamy się, by tanim kosztem zyskać i użebrać jakieś łaski? Czy idziemy za Maryją czczoną przez modlący się Kościół, czy przeciwnie Maryją naszkicowaną przez nasze własne, subiektywne wrażliwości, które widzą Ją jako powstrzymującą karzące ramię Boga, gotowego do karania; Maryją lepszą od Jezusa, postrzeganego jako bezlitosny sędzia, bardziej miłosierną niż On, Baranek, który złożył za nas siebie w ofierze? Ona jest więc Nauczycielką życia duchowego. Ona jest Tą Błogosławioną, która uwierzyła. Ona jest u boku, a dosłownie przy krzyżu konającego Syna, gdy Ten, oddawał za nas swoje życie i wciąż nas zbawia. Jest naszą Matką i naszą Królową, naszą Panią i Nadzieją.

Umiłowani Siostry i Bracia!

Słusznie zauważył święty Jan Paweł II i przypomniał nam kiedyś, że koronacja jest związana z godnością królewską. Trzeba nam jednak uważać, jak tłumaczył, że kiedy w liturgicznym akcie koronacji wkładamy koronę na głowę Jezusa – Jezusa jako Syna Maryi, na Jej rękach – trzeba byśmy mieli przed naszymi oczyma tę ewangeliczną prawdę o królowaniu Chrystusa. Najlepiej wyrażają ją Jego własne słowa: wiecie, że władcy narodów uciskają je, a wielcy dają im odczuć swą władzę. Nie tak będzie u was. Lecz kto, by między wami chciał stać się wielki, niech będzie waszym sługą. A kto by chciał być pierwszy między wami, niech będzie niewolnikiem waszym, na wzór Syna Człowieczego, który nie przyszedł, aby Mu służono, lecz aby służyć i dać swoje życie na okup za wielu. A w zjednoczeniu z prawdą o królowaniu Chrystusa wyłania się przed oczyma naszej wiary również prawda o królowaniu Maryi. Kiedy więc wkładamy koronę na skronie Matki Chrystusa – objaśniał nam jeszcze święty Jan Paweł II – w koronowanym obrazie, pragniemy wyrazić wiarę w to przedziwne uczestnictwo Maryi w królowaniu Jej Syna. Jego królowanie – i Jej królowanie – nie jest z tego świata. Nie polega ono bowiem na żadnym panowaniu czy ludzkiej władzy, ale na pokorze i służbie. Ono nic Maryi nie dodaje ani Jej nie nobilituje czy też wynosi w naszych własnych oczach. Maryja jest królową i pozostaje królową, bo służy i uczy nas życia, które zdolne jest do zwycięstwa nad grzechem i śmiercią, do pełni zmartwychwstania i życia z Bogiem oraz do odważnej i pełnej gotowości, wielkoduszności i otwartości postawy służby. Tylko w ten sposób możemy na Nią spoglądać i od Niej uczyć się drogi służby. Tylko w ten sposób czcić Ją będziemy jako naszą Królową.

Drodzy Moi!

Koronacja Matki Bożej Pocieszenia we Wielu wypada nam w roku trzechsetlecia pierwszej na polskich ziemiach koronacji. Długi ciąg koronacji maryjnych figur i obrazów w duchowych dziejach naszej Ojczyzny, otworzyła 8 września 1717 roku, koronacja jasnogórskiego obrazu Matki Bożej Królowej Polski. Dziś w te duchowe dzieje naszej Ojczyzny, w duchowe dzieje tej Kaszubskiej Ziemi, w duchowe dzieje umiłowanej diecezji pelplińskiej, wpisuje się ta wielecka koronacja. Coronata corda coronatUkoronowana koronuje nasze serca. Prosimy Cię więc, Matko Boża Pocieszenia, abyś była Królową serc naszych. Bądź Królową Rodzin i całego Narodu. Bądź Królową, która wciąż będzie nam przypominać i uczyć nas odpowiedzi miłości i ducha służby. Amen.  

Udostępnij naShare on Facebook
Facebook
Tweet about this on Twitter
Twitter